niedziela, 3 września 2017

Rozdział czternasty ,,Keep calm and be alone"


               





                  Chyba nigdy nie widziałem ojca w takim stanie.
Po raz pierwszy w życiu wyglądał jak prawdziwy człowiek. W eleganckim garniturze, z nieskazitelnie ułożonymi włosami, zapadniętymi policzkami i zaczerwienionymi od płaczu oczami. W końcu Oh Miyeong była jego matką. Chociaż za nic w świecie by się do tego nie przyznał, kochał ją jak mało kogo. Jednak miał zbyt mało czasu, żeby jej tę miłość okazać. Był zbyt zajęty. Zbyt zapracowany. Zbyt dumny. Jednak nieważne jak dużo mój ojciec wylałby łez, jak długo wpatrywałby się w nieruchome ciało babci i jak wielką garść ziemi rzuciłby na jej trumnę – już nigdy nie będzie w stanie tego nadrobić.
                Mama wieszała się na ramieniu taty ostatkami sił, zbyt wyczerpana, aby nawet podnieść rękę. Mimo że z babcią nie łączyły jej żadne bliższe relacje, jej śmierć była dla niej wstrząsem. W końcu nawet nie zdążyła skorzystać z zaproszenia przyjazdu na herbatę...
                Natomiast ja czułem się pusty w środku. Nie było we mnie niczego, co mogłoby popłynąć jako łzy z moich oczu. Zachowywałem się jak niewzruszony palant, ale babcia nie chciałaby, żebym płakał. Wyryczałem się już za wszystkie czasy przez Jongina i Luhana.
                Nie znaczy to, że odejście babci w ogóle mnie nie ruszyło. Tak naprawdę miałem ochotę wrzeszczeć, wyć, potrząsnąć jej martwym ciałem i kazać jej wstać, powiedzieć, żeby mnie nie opuszczała, została przy mnie… Czułem się jakbym stracił jakąś ogromną cząstkę siebie, coś, czego już w żaden sposób nie da się przywrócić. Babcia była jedyną osobą, która rozumiała mnie bardziej niż ja sam. Była w stanie mi pomóc lepiej niż ja mógłbym sobie poradzić. Cokolwiek się działo, wiedziała co należy uczynić, nawet wtedy gdy ja nie miałem pojęcia. Natomiast teraz straciłem to wszystko, co tak naprawdę utrzymywało mnie przy życiu.
                Spuściłem głowę, starając się nie patrzeć na wszystkie zgromadzone na pogrzebie osoby. Pomimo że sam nie płakałem, nie byłem w stanie znieść widoku tych wszystkich zaryczanych ludzi.
                - Wszystko okej, Hunnie? – Poczułem na moim ramieniu delikatny dotyk, a zaraz potem spojrzałem na mokrą od łez twarz Luhana. Z jego miny wyczytałem zdziwienie spowodowane pewnie brakiem łez z mojej strony, jednak nic nie powiedziałem. Nie czułem potrzeby mówienia czegokolwiek. Tak naprawdę jedyną osobą, z którą chciałbym teraz porozmawiać, była babcia. Której ciało, spowite w bordową, aksamitną suknię, tak bardzo kontrastującą z jej białą jak porcelana skórą, właśnie zostaje na zawsze zakopane kilka metrów pod ziemią.
                Nie mogłem znieść tego widoku. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że moja kochana, moja delikatna, moja piękna babcia już nigdy nie zobaczy jasnych promieni słońca, już nigdy się nie uśmiechnie… już nigdy nie powie mi, że bez względu na wszystko zawsze będzie mnie kochać. Nie mogłem patrzeć na to, jak moją cudowną babcię, w aksamitnej sukni, przykrywa zwykła, brudna ziemia, dlatego na przekór wszystkim i wszystkiemu, odepchnąłem stojącego za mną Luhana, odwróciłem się od wszystkich i po prostu uciekłem.

                Biegłem, tak naprawdę nie wiedząc gdzie. Miałem świadomość, że gdy wrócę, narażę się na pełne dezaprobaty spojrzenie każdej osoby, która przyjechała pożegnać babcię. Jednak nie wytrzymałbym tak dłużej. Podczas biegu, pustka, którą wcześniej czułem, przemieniła się w rozrywającą mnie od środka rozpacz.
                Na samym środku ogrodu, tak troskliwie pielęgnowanego przez babcię, upadłem na kolana , wydając z gardła ryk, o który nigdy wcześniej bym się nie posądzał. Słońce wyszło zza chmur, lekki wiatr owiewał mi twarz, wokoło czuć było zapach skoszonej trawy, a ja potrafiłem jedynie wylewać z siebie kolejne łzy, powtarzając jak mantrę Babciu, wróć do mnie.

                Gdy wszedłem do domu, w którym jeszcze tak niedawno słyszałem radosny śmiech babci, ciotka już krzątała się po jadalni, pewnie po raz setny poprawiając i tak już idealnie ułożone talerze.
                - Już skończyli, Hunnie? – Ciotka uśmiechnęła się do mnie blado. Nawet makijaż nie potrafił ukryć jej podpuchniętych od płaczu oczu.
                - Chyba jeszcze nie – odpowiedziałem, a ciotka tylko pokiwała głową.
                - Też nie miałam siły tam stać. Mam nadzieję, że babcia mi to wybaczy – odwróciła się i spojrzała na żałobny portret najpiękniejszej starej kobiety na świecie, stojący na środku stołu.
                - Gdyby to od niej zależało, pewnie też nie chciałaby być tam z nimi – odparłem, na co ciotka uśmiechnęła się ponownie. Tym razem uśmiechały się też jej oczy. Uwielbiałem w niej to, że miała do świata tak duży dystans jak ja.
                - Podejrzewam, że w tym momencie, tam gdzie się teraz znajduje, siedzi na niesamowicie wygodnym fotelu, popija herbatę z miodem, łypie na nas spod okularów i myśli sobie „jak dobrze, że świadomie nie biorę udziału w tej maskaradzie”.
                Oboje z ciotką zaśmialiśmy się cicho. Poczułem jak moje ciało powoli się rozluźnia. Ciocia chyba poczuła coś podobnego, bo podeszła do mnie i pogładziła mnie po policzku.
                - Zerkaj na mnie co jakiś czas podczas tego posiedzenia. Lepiej to zniosę, wiedząc, że jest w tym pomieszczeniu jeszcze ktoś, kto znał babcię tak samo dobrze jak ja.
                Pokiwałem głową, na co ciotka obdarzyła mnie kolejnym uśmiechem. Zdążyłem jeszcze szybko ją przytulić, zanim do kuchni wlała się masa ubranych na czarno i zapłakanych jak wodospad osób.


                - Słuchaj, Hunnie, ty wiesz w ogóle co mamy kupić? – Sulli, z wymalowanym na twarzy ogromnym zwątpieniem, stanęła na środku sklepu, zawieszając sobie koszyk na ramię.
                - Ciotka wspominała, że będzie robić ciasto rabarbarowe, więc pewnie mamy kupić składniki na nie – odpowiedziałem, czym zasłużyłem sobie na pogardliwe „phi” ze strony dziewczyny.
                - I ty zapewne wiesz, jakie składniki są do tego ciasta potrzebne?
                - Nie wiem, zakładałem, że ty wiesz, w końcu jesteś dziewczyną.
                - A ty jesteś skończonym seksistą!
Sulli wyminęła mnie, nie omieszkając przy okazji popchnąć mnie w sposób iście teatralny i skierowała się w stronę półek z artykułami sypkimi.
                - Masz szczęście, że często pomagam twojej ciotce w pieczeniu – Sulli spojrzała na mnie, marszcząc nos.
                - Jesteś po prostu nieoceniona – odparłem, co ponownie zachęciło dziewczynę do prychnięcia. Natomiast ja, będąc całkowitym laikiem jeśli chodzi o wszelkie kulinarne ekscesy, zostawiłem Jinri, wrzucającą do koszyka kolejne produkty, poszedłem do miejsca, które interesowało mnie najbardziej – do półki ze słodyczami.
                - Ciotka będzie piekła ciasto, a ty i tak rozglądasz się za żelkami? – Znajomy głos rozbrzmiał zaraz obok mojego ucha, przez co paczka żelków, którą właśnie trzymałem w ręku, zawisła w powietrzu. Odwróciłem powoli głowę i moim oczom ukazała się osoba, z którą w wieku 9 lat wykopywałem robaki z ziemi i hodowałem je w słoiku.  – Ej, nie mów, że mnie nie poznajesz, przecież nie zmieniłam się tak bardzo. To ja..
                Doyeon.

                - Sulli, poznaj Doyeon. Doyeon, poznaj Sulli.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, obie dziewczyny podały sobie dłonie, ale na ich twarzach nie było widać ani cienia uśmiechu. Byłbym w stanie to zrozumieć, gdybym był singlem (którym teoretycznie byłem) . Wtedy schlebiałoby mi, że dwie ładne dziewczyny są o siebie nawzajem zazdrosne. Jednak Sull była moją najlepszą przyjaciółką, zakochaną w Xiuminie, a Doyeon nie widziałem od prawie 10 lat. Coś było nie halo.
                - To nie ty przypadkiem przez ostatni tydzień sprzedawałaś kwiaty u pani Seo? – Doyeon zwróciła się do Sulli, która uśmiechnęła się tak sztucznie, że aż poczułem się zgorszony.
                - Tak, ja. Masz pamięć do twarzy, jak widzę – odpowiedziała Jinri, na co Doyeon uśmiechnęła się równie sztucznie.
                Patrzyłem na obie dziewczyny z nieukrywanym rozbawieniem, czując się jak aktor w jakieś dennej komedii. Albo serialu dla nastolatek. Bo w tamtym momencie dokładnie tak się zachowywały – jak dwie zazdrosne o siebie królowe szkoły.
                Uznałem, że nie ma sensu, żeby w choć jakikolwiek sposób przekonać je do wzajemnej namiastki sympatii, dlatego po prostu zabrałem z rąk Sulli koszyk i skierowałem się z nim do kasy. Doyeon i Jinri cały czas za mną podążały, nie odzywając się do siebie. Taki stan rzeczy utrzymywał się aż do naszego powrotu do domu ciotki.
                - Doyeon, czy chcesz, żebyśmy odprowadzili cię pod twój dom? – zapytałem, nie zwracając uwagi na Sulli, która (co zobaczyłem kątem oka) odwróciła się gwałtownie w moją stronę, zapewne z wielce oburzoną miną,
                - Nie, w porządku, wrócę sama. Ale jeśli nie macie nic przeciwko, chętnie jeszcze z wami posiedzę, w domu pewnie będę się nudzić – odparła Doyeon.

                Do samego wieczora Doyeon nie odstępowała nas na krok. Będę okrutny, ale uczepiła się mnie i Sulli jak rzep psiego ogona. Nie zrażała jej nawet jawna niechęć ze strony Sulli. Może też dlatego, że Sull, w ramach zemsty na mojej osobie, że pozwoliłem Doyeon na dołączenie do nas, praktycznie cały czas trzymała się dwa metry za nami. W konsekwencji sam musiałem znosić trajkotanie czarnowłosej, dzięki któremu poznałem historię niemal każdej osoby mieszkającej w Osan.
                Częściowo celowo, a częściowo dlatego, że akurat sprzyjały temu okoliczności i kierunek, w którym podążaliśmy, dotarliśmy do jeziora i pamiętnego mostku, na którym Luhan złamał nogę. Miałem już dość gadaniny Doyeon, więc sądziłem, że jak już usiądziemy, uda nam się porozmawiać we trójkę. Albo chociaż we trójkę pomilczeć. Liczyłem się z ryzykiem w postaci Jinri, która mogłaby usiąść dwa metry od nas, jednak miałem nadzieję, że będzie choć trochę wyrozumiała.
                Na szczęście gdy już dotarliśmy na miejsce i gdy ostentacyjnie położyłem się na trawie, obie dziewczyny zrobiły to samo – oczywiście po moich dwóch stronach, tak, że leżałem pośrodku.
                Każdy kto mnie zna, wie, że nie jestem zwykł występować w roli mediatora. Mimo że Doyeon i Sulli tak naprawdę o nic się nie pokłóciły, w głębi siebie uważałem za powinność, aby je ze sobą pojednać. To dziwne – zawsze to mnie z kimś godzono, zmuszano do przeprosin lub proszono o wybaczenie tej drugiej stronie. Tym razem to ja miałem zamiar pogodzić dwie skłócone osoby. Chyba zacząłem się zmieniać.
                - Ej, nie sądzicie, że ta chmura wygląda jak krzak? – Podniosłem rękę i wskazałem palcem w jakimś bliżej niezidentyfikowanym kierunku.
                - A ta obok wygląda jak palma – Sulli od razu podchwyciła moją małą intrygę, za co byłem jej ogromnie wdzięczny.
                - Ja tam bardziej widzę rozczochrane włosy, a nie krzak – odparła Doyeon.
                - Sehun, chyba nie znasz się na chmurach – dodała Sulli i w tym momencie niewidzialna szyba między naszą trójką w końcu pękła.
                W toku rozmowy dowiedziałem się, dlaczego Doyeon i Jinri na początku zachowywały się wobec siebie tak oschle. Dawno temu brat Doyeon odbił dziewczynę bratu Sulli i mimo że obie tak naprawdę się nie znały, postanowiły, że od tej pory będą się nawzajem nienawidzić. A to, że jako młodsza dziewczynka, Doyeon się we mnie podkochiwała, tylko dolało oliwy do ognia. Choć, jak sama zaznaczyła, teraz czuje do mnie tyle samo, co do papierka od lizaka.
                Miło było tak leżeć, patrzeć w chmury i przysłuchiwać się tym razem paplaninie dwóch plotkujących dziewczyn. Czasem moje myśli płynęły jednak w całkiem inną stronę – do Seulu, a dokładnie do domu Luhana i jego osoby. Żałowałem, że po pogrzebie babci nie mógł zostać w Osan, jednak wiedziałem, że byłoby to zbyt duże ryzyko, wywołujące u Kaia zbyt wiele niewygodnych pytań. Tak naprawdę przez głowę przelatywały mi szalone myśli – że może w końcu moje życie byłoby idealne, pod warunkiem, że miałbym tu jeszcze Luhana. Z bólem serca, ale mógłbym odpuścić karierę wokalną, byleby tylko zostać na zawsze w Osan, z ciotką, z Sulli i z Xiao u boku.
                - Sehun, a właściwie ile lat ma Kai? Jest w twoim wieku? – Jak Filip z konopii, Sull wyskoczyła z niespodziewanym pytaniem, które wyrwało mnie z rozmyślań.
                - Co powiedziałaś? Kai? – Doyeon zrobiła minę pełną  niedowierzania, patrząc na zmianę na naszą dwójkę. – Kim Jongin?
                - Tak, on – potwierdziłem, nieco zdziwiony gwałtowną reakcją czarnowłosej.
                - Znasz Kaia? – zapytała, wpatrując się we mnie intensywnie.
                - Tak, praktycznie od dziecka. Co prawda nie dogadujemy się zbyt dobrze, ale jesteśmy w jednym zespole i mamy wspólnych przyjaciół, więc.. tak, znamy się.
                - Ty też go znasz, Doyeon? – spytała Sulli, na co dziewczyna bardzo powoli pokiwała głową.
                - Poznałam go kilka miesięcy temu jak pojechałam na kilka dni do Seulu do przyjaciółki. Podszedł do mnie, gdy siedziałam na ławce i od razu mnie oczarował, był taki nonszalancki, pięknie się uśmiechał… Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy.
                - I co robiliście na tych spotkaniach? – zapytała Sull.
                - Gadaliśmy, chociaż głównie się całowaliśmy. Raz nawet zaczął się do mnie dobierać na ulicy, ale na szczęście było bardzo ponuro i nikt nas nie widział – odpowiedziała Doyeon i spojrzała na moją twarz. 
               W tym momencie mnie olśniło. Dzień,  w którym pomimo deszczu poszliśmy z Luhanem do wesołego miasteczka. Dzień, w którym pierwszy raz z własnej woli go pocałowałem. Dzień, w którym byłem świadkiem zdrady Kaia, obmacującego się z ciemnowłosą, odzianą w krótką sukienkę dziewczyną. Tą dziewczyną była Doyeon.
                - Jesteś pewna, że nikt was nie widział? – spytałem bezsensownie, na co Doyeon energicznie pokiwała głową.
                - Jestem pewna. Przynajmniej ja nikogo nie widziałam i Kai też o nikim nie wspominał.
                - A nie mówił ci nigdy nic o Sehunie? – Sull zadała kolejne pytanie, za co po raz kolejny poczułem wobec niej dług wdzięczności. Pewnie sam nie zdobyłbym się na to, aby zapytać o to wszystko, ale na szczęście miałem obok siebie Jinri, która moje interesy traktowała tak samo poważnie jak swoje.
                - Nie przypominam sobie – Doyeon zagryzła dolną wargę. – Chociaż czekajcie.. Pamiętam taką jedną sytuację… Tak! Już wiem! Właśnie dlatego wydawało mi się, że imię „Sehun” jest mi znane. I podczas rozmowy z Kaiem i teraz.
                - Co to było? – Zapytałem obojętnym tonem, chociaż wewnątrz mnie buzowało.
           - Podczas jednego z naszych spotkań, Jongin upił się jak świnia. Gadał całkowicie od rzeczy, więc to, co mówił, wpuszczałam jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Zwróciłam tylko większą uwagę na jedno wypowiedziane przez niego zdanie, właśnie przez twoje imię, Sehun. Kai powiedział wtedy Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, Sehun mógłby być teraz na miejscu Luhana.


                Grób babci znajdował się w najlepszym miejscu na cmentarzu – pod ogromnym drzewem, z grubym pniem i rozłożystą koroną. Ciotka powiedziała mi, że babcia sama wybrała sobie to miejsce. Uargumentowała to tym, że po śmierci chce spędzać czas nadal tak jak lubi – w cieniu i pod drzewem. A skoro nie możemy pochować jej w ogrodzie obok domu, to niech chociaż na cmentarzu ma przy sobie drzewo.
                - Sull, mogłabyś nalać tu wody? – Podałem Jinri złoty, plastikowy wazon, a sam zająłem się związaniem bukietu pastelowych magnolii, które ciotka własnoręcznie pozrywała ze swojego ogrodu.
                Od czasu pogrzebu babci, codziennie razem z Sulli przychodziliśmy tutaj, aby włożyć świeże kwiaty do tego samego wazonu. Poprzednie kwiaty rozrzucaliśmy po płycie nagrobnej, przez co po trzech dniach grób babci wyglądał jak kwiatowa zasłona.
                Wiedziałem, że babci by się to nie spodobało. Mimo że sama przywodziła na myśl piękny kwiat, nie lubiła przesadnych dekoracji. Pod tym względem cieszyłem się, że już tego nie skomentuje. Przynajmniej mogę sobie oszczędzić babcinych wyrzutów. Chociaż wiem, że zaraz po pretensjach, kazałaby mi usiąść z nią pod drzewem w ogrodzie i zaczęłaby  śpiewać piosenki delikatnym jak mgiełka głosem.
                Po włożeniu magnolii do wazonu, zawsze siadaliśmy z Sulli na ławce przy grobie i w ciszy spędzaliśmy tam 10 minut. Dla mnie był to czas niemej i jednostronnej rozmowy z babcią, kiedy w myślach opowiadałem jej o tym, co robiłem poprzedniego dnia i jak dużą nadzieję mam na poprawę mojego życia. Po 10 minutach dziękowałem Jinri, że ze mną została, a potem razem, trzymając się za ręce, wracaliśmy do domu ciotki, gdzie Narae częstowała nas herbatą. Zwykle przesłodzoną, ale i tak najpyszniejszą na świecie. 


               - Dzień dobry, czy rozmawiam z Oh Sehunem?
               - Tak, przy telefonie.
               - Sehun, dzwonię do ciebie, ponieważ twoja osoba najbardziej utkwiła mi w pamięci, w dodatku niestety nie mogłem przypomnieć sobie imienia waszego lidera.
               - Kim Jongin.
               - Tak, rzeczywiście. Jednak jest to już nieistotne, gdyż zadzwoniłem do ciebie i wierzę, że przekażesz to pozostałym. Bardzo was proszę o zjawienie się w środę w wytwórni w celu uzgodnienia szczegółów kontraktu. Powiedzmy  o godzinie 14:00.
               - Oczywiście, panie Kim.
               - Oczekuję stuprocentowej frekwencji.
               - Tak jest.
               - Zatem do zobaczenia, Sehun.
               - Do widzenia.


                Czułem, że wszystko powoli zaczyna się układać.
             Miałem ciotkę, która była dla mnie jak matka. Miałem Sulli, która była moją najlepszą przyjaciółką i jedną z trzech osób, której potrafiłem powiedzieć wszystko. Miałem Luhana, który obdarzał mnie miłością, na jaką tak naprawdę nie zasłużyłem. Nasz zespół, który brzdękał sobie w czeluściach luhanowego garażu, teraz podpisuje kontrakt. Mama nie miała do mnie żadnych pretensji, a ojciec traktował mnie jak powietrze, co szczerze mówiąc, bardzo mi odpowiadało. W całej tej sielance brakowało mi jedynie babci, ale wiedziałem, że stamtąd, gdzie teraz przebywa, patrzy na mnie i wysyła mi energię do życia.
                Nierozwiązana została jedynie kwestia Jongina. Rozmowa z Doyeon sprawiła, że poczułem jeszcze większy mętlik w głowie i nie wiedziałem jak powinienem to wszystko interpretować. I czy powinienem powiedzieć o tym Luhanowi. Chciałem, żeby zerwali. Chciałem w końcu, może nie jawnie, ale chociaż bez strachu przed ryzykiem, jakie podejmujemy, móc być z Luhanem. Xiao twierdził, że sam załatwi kwestię Jongina. Jednak musi to nastąpić stopniowo, bo inaczej wszystko może wydać się nazbyt podejrzane. W tej sytuacji postanowiłem po prostu czekać. Bałem się chwili, w której Lu rozstałby się z Kaiem. Jongin był nieobliczalny i obawiałem się, co mógłby zrobić mnie lub czerwonowłosemu. Z jednej strony mógł przyjąć to bez większych emocji, w końcu jak wiadomo, miłosnych ekscesów mu nie brakuje, biorąc pod uwagę chociażby historię Doyeon.  Jednak z drugiej strony, mógł popaść w szał i zrobić coś, czego nawet nie umiałem sobie wyobrazić.  Pod tym względem związek Luhana i Jongina mógłby chronić związek Luhana i mój. Wiązało się to jednak z wieloma wyrzeczeniami.
                Poza tym pozostawała jeszcze jedna sprawa, która do głowy przyszła mi dopiero niedawno. Jak zareagowałby Baekhyun, Chanyeol i Xiumin na wiadomość, że ja i Luhan jesteśmy razem? Tao niedawno zapewnił mnie, że mam z jego strony stuprocentowe wsparcie, więc o niego nie musiałem się martwić. Jednak pozostała trójka żyła w przekonaniu, że jestem homofobem. Obawiałem się, że po ujawnieniu mojego związku z Luhanem mogliby poczuć się najzwyczajniej w  świecie oszukani.
                O reakcji Kaia nawet nie chciałem myśleć.
                Z tego wszystkiego wynikał kolejny problem. Jeśli nie chcielibyśmy z Luhanem narazić się na nienawiść ze strony Jongina czy ewentualną złość Baeka, Yeola i Xiu, musielibyśmy nadal trzymać nasze bycie razem w tajemnicy. Czyli rozstanie LuKaia niczego by nie zmieniło. Jedynie Luhan mógłby mieć czystsze sumienie.
                Tak naprawdę to wszystko było jednym wielkim błędnym kołem.
              Jednak, całkowicie odwrotnie niż kilka tygodni temu, patrzyłem w przyszłość z nadzieją. Wierzyłem, że wszystko się ułoży i w końcu będę mógł naprawdę żyć. Bez budzenia się co rano z pytaniem Jaki masz dzisiaj humor Sehun? Ilu osobom spieprzysz ich humor? Bez ciągłej obawy, że znów się rozpłaczę. Człowiek nie zmienia się ot tak, w ciągu kilku dni, dlatego wiedziałem, że coś we mnie zostanie z dawnego, depresyjnego Sehuna. Pewnie nadal będę chamsko gardził każdym elementem rzeczywistości wokół mnie. Ale tym razem miałbym przy sobie garstkę osób, które kochają mnie mimo to. I ja kochałbym je równie mocno.
                Dlatego coraz częściej starałem się uśmiechać. Sulli doradzała mi, abym co rano obdarzał swoje odbicie w lustrze promiennym uśmiechem. Nie byłem na tyle głupi, żeby jej posłuchać. Uważałem, że wystarczającym jest uśmiechanie się codziennie do ciotki.
                Czułem, bardzo delikatnie, ale czułem, że teraz będzie lepiej. Że nareszcie w moim małym świecie, w którym tak często się zamykałem, wzejdzie słońce.
                Jakże bardzo się myliłem.


          Mój powrót do domu przebiegł wyjątkowo spokojnie. Mama przywitała mnie z charakterystyczną dla niej radością, nie wspominając o mojej ucieczce z pogrzebu babci. Szczerze mówiąc, trochę obawiałem się, że zacznie prawić mi morały, których wolała nie poruszać na stypie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Widocznie nie doceniałem jej. A moja mama bardzo dużo wiedziała i rozumiała.
                Ojca jak zwykle nie było i nie spodziewałem się go aż do kolejnego dnia. Było mi to na rękę, właściwie mogłem go w ogóle nie widywać. Co prawda od czasu wiadomości o śmierci babci przestał być tak pretensjonalny i nie rzucał we mnie na każdym kroku wachlarza inwektyw, ale jego stosunek do mnie ciężko było nazwać ojcowskim. Zachowywaliśmy się wobec siebie jak dwie nieznajome osoby.
                Nikomu z zespołu nie zaproponowałem spotkania po moim przyjeździe do Seulu. Wiedziałem, że narażam się tym na kolejne wyrzuty, ale chciałem chociaż przez jeden dzień pobyć sam. Kochałem Osan i wszystko co się z nim wiązało, ale nie miałem tam w ogóle czasu dla siebie, bo ciągle przewijała się obok mnie Sulli albo ciotka. Byłem takim typem człowieka, który nawet z osobami, które kocha nie może przebywać za długo, potrzebowałem chociaż dnia w samotności. Sulli wiedziała o moim planie niepowiadamiania nikogo o moim powrocie. Oczywiście go nie pochwalała. Musiałem milion razy zapewniać ją, że tym razem nie popadnę w wir depresyjnych myśli, zadręczając się czym popadnie. Nawet nie miałem na to ochoty.

                O godzinie 11 dnia następnego, dostałem od Xiumina wiadomość, że o 16 odbędzie się próba. Mimo że jutro We Are One miało oficjalnie zostać częścią KMC, które zapewne narzuci nam styl i koncept naszej muzyki, próby nadal się odbywały. Podejrzewałem, że wynikało to z przyzwyczajenia. Każdy z nas przywykł do rzępolenia w garażu domu Luhana.
               
                Gdy o godzinie 15.40 otworzyłem drzwi, nie zdążyłem nawet przekroczyć progu, kiedy wpadłem wprost na klatkę piersiową ojca, który agresywnie wepchnął mnie z powrotem do mieszkania. Z jego twarzy niemal buchała wściekłość. Jeszcze nigdy nie widziałem go aż tak rozwścieczonego. Nawet wtedy, gdy po bójce z Jonginem z rozwaloną twarzą wróciłem do domu, gdzie odbywało się spotkanie elity ojca. Wtedy mamie udało się w minimalnym stopniu załagodzić gniew taty. Teraz jej nie było. Wiedziałem, że nikt mnie nie uratuje.
                Pchnięcie taty było tak silne, że zatoczyłem się do tyłu, nabijając się na kant stołu. Ojciec trzasnął drzwiami i podszedł do mnie, po czym uderzył mnie otwartą w dłonią policzek.
                - Od małego wychowywałem cię na zdrowego na umyśle i kulturalnego syna ważnego człowieka w tym mieście – wycedził, wbijając we mnie przekrwione oczy. Miałem wrażenie, że zaraz wylecą z nich strumienie ognia i spalą mnie żywcem. – Wpajałem ci do głowy najważniejsze wartości, próbowałem wbić do mózgu najistotniejsze zasady moralne. Starałem się, choć miałem świadomość, że to wszystko pójdzie na marne.
                Kolejne uderzenie w policzek. A chciałem się tylko przesunąć, aby być choć trochę dalej od niego.
                - Teraz wiem, że się nie myliłem. Miałem nadzieję – Ojciec wyrzucił z siebie te dwa słowa, jakby były naznaczone krwią demona. – Miałem nadzieję, ale byłem głupi. Byłem głupi nawet wtedy kiedy przyszedł do mnie Jongin i powiedział mi o jego uczuciach do ciebie. Powinienem już wtedy się domyślić. Powinienem już wtedy zorientować się, że mój syn jest chory. Że jest pierdolonym gejem.
Nie zdążyłem nawet przełknąć śliny, która uwięzła mi w gardle, bo ojciec uderzył mnie pięścią w krtań, co sprawiło, że zacząłem się dusić. Jego to nie zraziło, lał mnie gdzie popadnie. Może nie był zdolnym wojownikiem, jego ciosy były bardzo nieprofesjonalne, ale miał dużo siły. Ogromnie dużo siły. Tak dużo, że po kilkunastu sekundach ja straciłem swoją. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, upadłem na ziemię, uderzając zbyt mocno głową o posadzkę i dopiero to sprawiło, że ojciec na chwilę przerwał.
- Kto… ci… to… powiedział – wycharczałem, czując jak każde słowo wydobywające się z wychlastanej krtani pali moje gardło żywym ogniem.
- Dostałem wiadomość z nieznanego numeru od osoby, która widziała cię liżącego się z jakimś facetem – Ojciec splunął w miejsce zaraz przy mojej twarzy.
Tak właśnie mój biologiczny ojciec mi ufał. Tak, że uwierzył jakiemuś nieznanemu numerowi. 
Była to prawda. Miałem jednak nadzieję, że ojciec nigdy się jej nie dowie. Albo może kiedyś dowie się ode mnie.
Wiedziałem, kim była osoba, która rzekomo widziała mnie całującego się z facetem. Miała na imię Jongin i była najgorszym skurwysynem na świecie.
- Wstawaj – Ojciec pociągnął mnie za ramię, prawie wyrywając mi je ze stawu. Podniósłszy się ciężko z ziemi, oparłem się o blat stolika. – Popatrz na mnie – Moja dudniąca głowa opadała raz po raz na klatkę piersiową, ale przemogłem się i spojrzałem na czerwonego ze złości ojca. Który wypowiedział jedynie dwa słowa.
- Wynoś się.
Poczułem, jak moje ciało rozrywa się od środka na miliony małych kawałków.
                - Wynocha z tego domu. Nie ma tu miejsca dla takiego bękarta jak ty.
Moja ręka, w żaden sposób niekontrolowana przeze mnie, podniosła leżący na ziemi plecak. Moje nogi, bez żadnego nakazu, wyminęły ojca i skierowały się w stronę drzwi. A gdy byłem już na zewnątrz, mój umysł, który przez chwilę nie należał do mnie, pomyślał

Nie mam już domu.



                Nie myślałem o niczym. Siedziałem na schodach przed blokiem, mając w głowie kompletną pustkę. Miałem nadzieję, że Seunghae wyjdzie i powie, że się pomylił. Miałem nadzieję, że mama wróci z pracy, spotka mnie i przemówi ojcu do rozumu. Miałem nadzieję, że przyjdzie jakiś nożownik i mnie zlikwiduje. Chyba za wiele wymagałem.
                Podniosłem się z ziemi, ostatni raz zerknąłem w miejsce na bloku, gdzie znajdował się mój pokój i ruszyłem w stronę budynku, w którym jeszcze mnie chcieli.
                Kierowany jakimś dziwnym impulsem, zapukałem do drzwi piwnicy, chociaż nigdy tego nie robiłem. Na próby zawsze wchodziłem bez żadnego zawahania. Ten gest, tak dziwny i niecodzienny, był tylko zapowiedzią kolejnych, równie „niecodziennych” wydarzeń. Chociaż dla mnie tak naprawdę stanowiły normalność. Tylko dobre rzeczy były niecodzienne.
                Nie usłyszałem odpowiedzi, mimo tego otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. To co zastałem, nie było przyjemnym widokiem.
               
            Byłoby ogromnym nieporozumieniem, gdybym powiedział, że w piwnicy panował depresyjny nastrój. Miałem wrażenie, jakby ktoś wcześniej zakradł się w nasze miejsce prób i odprawił cztery pogrzeby. Co w dziwny sposób miało wpłynąć na osoby, które się w tym pomieszczeniu znajdą. Zwykle uśmiechnięci od ucha do ucha Baekhyun i Chanyeol, teraz wyglądali jakby ktoś zdarł im z twarzy uśmiechy papierem ściernym. Xiumin wpatrywał się tępo w podłogę i nawet się nie poruszył, gdy przestąpiłem próg i powiedziałem ciche „cześć”. Luhan często wyglądał, jakby się miał rozpłakać, jednak teraz jego dziecięca twarz była tak zapuchnięta i czerwona, że byłem pewien, iż naprawdę płakał. Najbardziej jednak zaskoczyła mnie twarz Jongina. Zniknął zwyczajny wyraz pogardy pomieszanej z poczuciem wyższości. W tamtym momencie widział na niej bezbrzeżny smutek.

                Choć były to tylko pozory. Mimo że jego wargi lekko drżały, a kąciki ust zwrócone były do dołu, w jego oczach malowało się to wszystko, co było esencją Jongina – fałsz.
                - Co tak tu siedzicie jakby co najmniej ktoś umarł? – spytałem, uśmiechając się i próbując jakoś rozładować powiększające się z każdą chwilą napięcie.
                - Umarło nasze zaufanie do ciebie, Sehun… - wyszeptał Luhan załamującym się głosem, a ja nagle poczułem jakbym znajdował się w jakiejś tandetnej dramie w stylu „Mody na sukces”. Mimo że słowa Luhana były nieprzyjemne i powinienem się nimi przejąć, tak naprawdę miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Luhan filozof, tego jeszcze nie było.

                O chuj mu chodzi?

                - Zrobiłem coś nie tak? – zapytałem, czując się jak pacjent szpitala psychiatrycznego. Dlaczego ledwo powstrzymuję śmiech, skoro wszyscy tutaj zgromadzeni najwidoczniej są na mnie wkurwieni?
                - Rozczarowałeś nas, Sehun – Jongin spojrzał na mnie. Pomimo tego, że ton jego głosu wyrażał głęboką żałość, oczy przewiercały mnie na wylot, mówiąc „teraz nastąpi twój koniec, Hunnie.” – Nas wszystkich – powtórzył i teatralnie zakreślił koło nad zebraną na kanapie grupką.

                Z dramy przechodzimy do spektaklu.

                Postanowiłem, że nie będę się odzywać. Mógłbym się zaśmiać i niepotrzebnie pogorszyć swoją sytuację.
                - Dlaczego nie powiedziałeś nam o spotkaniu w wytwórni? – Całkowicie niespodziewanie Xiumin podniósł głowę i wbił we mnie spojrzenie niewyrażające niczego.
                - Powysyłałem wam esemesy… - odpowiedziałem, zawieszając głos. Wszystko to, co w tym momencie się działo, wydawało się tak nierealne, że pomyślałem, iż też mogę się trochę pobawić i wziąć udział w przedstawieniu pt. „Pogrążmy Oh Sehuna”. Chyba podświadomie wiedziałem, że cała ta drama znów wprowadzi mnie w poczucie beznadziejności. Dlatego tym się ratowałem. Stworzyłem niewidzialną barierę, od której słowa Jongina, Luhana czy Xiumina odbijały się jak ciało od trampoliny. Udawałem, że wszystko to tylko spektakl. I zamiast czuć się zbrukany, chciałem się śmiać.
                - Ale nikt żadnego nie dostał, Sehun – Jongin ponownie przejął pałeczkę dyrygenta. Przez dramę i spektakl przechodzimy do koncertu w filharmonii. - Musiałem sam dzwonić do Kima i pytać, czy planuje jakieś spotkanie. Gdybym tego nie zrobił, stracilibyśmy jedyną szansę, którą dostaliśmy jako zespół. I stracilibyśmy ją przez ciebie – dodał z wyrzutem. Choć słowa były takie, a nie inne, jego oczy mówiły „Wiem, że powysyłałeś te pierdolone smsy. Ale nie pozwolę, żeby taki śmieć jak ty sprzątnął mi sprzed nosa bycie liderem”.
                - Ale nie przejmuj się, wytłumaczyłem panu Kim całą sytuację, zrozumiał – powiedział Kai, wbijając mi swoją dyrygencką pałeczkę w brzuch.  – Umówiliśmy się z nim na jutro, tylko… - Jongin przerwał, zagryzł wargę, popatrzył na pozostałych, a gdy upewnił się, że wszyscy mierzą mnie wzrokiem, uśmiechnął się szyderczo i dodał – bez ciebie.
                Zadudniło mi w uszach. To pewnie perkusja.
                - Poza tym – Jongin kontynuował swój prywatny koncert – kurczę, Sehun, tyle się przyjaźniliśmy, a ty zrobiłeś nam wszystkim takie świństwo. I nie mówię tu o spotkaniu w wytwórni – Kai pokręcił głową. - Podobno byłeś homofobem…
                W tym momencie Luhan zaczął płakać i prawie się dusić.
                - Nie wierzę, że oszukałeś nas wszystkich – Jongin przybrał ton karcącego ojca. – Nie dość, że udawałeś homofoba, to jeszcze próbowałeś odbić mi Luhana… nieładnie, Sehun.
                - Nie ma tu już dla ciebie miejsca – Po raz pierwszy dzisiaj odezwał się Baekhyun. Nie patrzył na mnie. Siedzący obok niego Chanyeol pokiwał głową.
                - Byłeś w porządku, Sehun. Szkoda tylko, że taki z ciebie hipokryta – Jongin po raz ostatni poruszył batutą. – Spierdalaj stąd, Sehun. Nie chcemy cię więcej tu widzieć.
               Pusty w środku po raz kolejny tego dnia, odwróciłem się i wyszedłem powoli z kolejnego miejsca, z którego mnie wyrzucono. Gdy już byłem wystarczająco daleko, zatrzymałem się i wybuchnąłem głośnym śmiechem. Śmiałem się jak szalony, przypominając sobie jedyne słowa Luhana. Myśląc o oczach Jongina, które były tak różne od tego, co widniało na jego twarzy. Przywołując w umyśle z Xiumina ze spuszczoną głową, zgarbionych Baekhyuna i Chanyeola i wydzierającego się na mnie ojca. Śmiałem się wymuszonym i sztucznym śmiechem, który palił mi gardło. Śmiałem się, a śmiech powoli przechodził we wrzask. Wrzask w lament. Tak nagle zorientowałem się, że to już nie był śmiech, tylko płacz. Płacz z bezsilności.

                Gdy w końcu udało mi się od nowa stworzyć wokół siebie barierę nietykalności, wstałem i udałem się w stronę jedynego miejsca, z którego nikt mnie nie wyrzuci. Gdzie byli ludzie, którzy kochali mnie naprawdę, a nie zaprogramowaną miłością.

                Wolnym krokiem, mając przed sobą perspektywę kilkugodzinnego marszu i ciepłego domu, ruszyłem przed siebie.
               
Do Osan.
Do ciotki.
Do Sulli.
Do babci.
Do domu. 

  

~~



Hejka! SH wołało mnie z czeluści mojego laptopa, więc skoro niewiele zostało do końca (jakieś dwa rozdziały) uznałam, że nie zaszkodzi, abym ten koniec dopisała. Po dwóch latach. Nie wiem ile osób przeczyta ten rozdział, podejrzewam, że niewiele, ale właśnie tej garstce chcę z całego serca podziękować. Tak, nie zmieniłam się - totalnie nie podoba mi się to co przeczytaliście. Albo inaczej - podoba mi się do połowy. X'D Jednak moje zdanie jest tu nieważne, mam nadzieję, że Wy przeczytaliście to z przyjemnością. Albo jej namiastką, bo fluff to to nie jest. :p W ogóle przypominając sobie SH od pierwszego rozdziału, zauważyłam, że jest kilka nieścisłości, ale liczę, nie zwróciliście (lub nie zwrócicie, jeśli chcecie przeczytać to od początku) na to uwagi. 💖 Dziękuję raz jeszcze i nie gniewajcie się na mnie. Moja wena powróciła i myślę, że doprowadzę historię Sehuna do końca. 

I błagam, wybaczcie te nierówne akapity, blogger i ja nie jesteśmy zbyt dobrymi przyjaciółmi. :c

5 komentarzy:

  1. Witam, witam, Mano! ♥ Wreszcie jestem! I Ty też wreszcie jesteś, z nowym rozdziałem, na który tak bardzo czekałam od jakichś dwóch lat, a teraz, po przeczytaniu jeszcze raz w całości SH, mam wrażenie, że nigdy nie było tej przerwy, ponieważ ten rozdział jest tak samo cudowny jak wszystkie poprzednie. Nie wiem właściwie, od czego zacząć, bo kompletnie nie umiem pisać komentarzy, a zauważyłam, że to będzie również mój pierwszy komentarz u Ciebie i trochę się stresuję. :< Jest tyle kwestii, które chciałabym w nim zawrzeć i pewnie nawet połowy nie będę w stanie nawet ubrać w słowa, ale postaram się, bo zawsze chciałam Ci powiedzieć, co odczuwam i odczuwałam w związku z SH, zarówno kiedy czytałam to opowiadanie po raz pierwszy, jak i teraz, kiedy mam za sobą jego powtórną lekturę.
    Niewiele jest opowiadań, które mnie wbijają w fotel, sprawiają, że serce wali mi w klatce piersiowej jakby chciało wyskoczyć, przez które mam łzy w oczach i ściśnięte gardło, bo po prostu CZUJĘ ZA DUŻO, mam wrażenie, że jestem w skórze głównego bohatera i przeżywam z nim każdą, najmniejszą emocję. Twój Scornful Hunnie jest jednym z tych niewielu opowiadań, jednym z tych niewielu bohaterów, którzy zdołali tak mną zawładnąć. Pamiętam dokładnie, kiedy przeczytałam SH po raz pierwszy jednym tchem, a moje emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Teraz było podobnie, obserwowałam wszystko wyraźnie, widziałam Hunniego i raz miałam ochotę owinąć go w cieplutki kocyk i zatulić do nieprzytomności, a innym razem miałam ochotę go uderzyć. Wzbudzał we mnie przez cały czas mieszankę skrajnych emocji, ale poza tym, że go tak wyraźnie widziałam, jednocześnie ja nim BYŁAM. Dlatego to wszystko było dla mnie tak realistyczne i poruszające, ponieważ wczułam się w niego całkowicie i uważam, że ktoś powinien wybudować Ci za to pomnik ze złota - wykreować tak realistycznego bohatera to niezwykle trudna rzecz i marzenie każdego autora. Na dodatek Wzgardliwy Hunnie jest dokładnie taki, jak zawsze wyobrażałam sobie Sehuna. Ma po prostu w sobie coś idealnie sehunowego, czego nie znalazłam w żadnym innym fanficku z Sehunem. Uwielbiam go a czasem nienawidzę, ale to właśnie jest w tym wszystkim najwspanialsze, bo bohater musi wzbudzać emocje, choćby czasem były one negatywne.
    Teraz, po tym czternastym rozdziale, który notabene rozłożył mnie na łopatki i zmiażdżył, wyciskając ze mnie wszystko i sprawił, że została ze mnie tylko wielka plama rozedrganych emocji na podłodze (ale do tego jeszcze wrócimy) jestem już pewna, że jednak uwielbiam Twoją kreację Sehuna i jest mi tak strasznie przykro, z powodu tego, co się stało, że… Dobra, na serio zaraz do tego wrócę, wiedz na razie tylko tyle, że ten rozdział mnie zniszczył.
    Cała ta homofobia Sehuna, jego kiełkujące uczucia do Luhana i walka z samym sobą, zdezorientowanie, że jak to, przecież ON nie może nic czuć do chłopaka, na dodatek przyjaciela, a potem to, że musiał patrzeć na związek Luhana i Jongina i walczyć ze sobą JESZCZE BARDZIEJ… Ten chłopak przeżywa tak wiele i tak mało osób go w tym wspiera. Współczuję mu, bo przechodzić przez to wszystko zupełnie samemu to okropność i dlatego uwielbiam postać Sulli. Jest idealna pod każdym względem, no i to ona pierwsza uświadomiła Sehunowi, że jest zakochany w Luhanie. To ona mu wytłumaczyła, że nie ma nic złego w tej miłości. Według mnie ona jest jedną z najważniejszych, najbardziej kluczowych postaci, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest aniołem stróżem Sehuna. Dobrze, że Sehun ją ma i zawsze może na nią liczyć. W ogóle Osan wydaje się być piękną, spokojną i szczęśliwą idyllą, schronieniem przed wszystkimi dręczącymi Sehuna koszmarami na jawie. Szczególnie lubię te rozdziały, których akcja jest osadzona w Osan, bo tam Sehun czuje się naprawdę sobą i niczego nie musi udawać ani nikogo oszukiwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmierć jego babci była wstrząsem dla niego i rozumiem to, bo biorąc pod uwagę jego relacje z rodzicami, zwłaszcza z ojcem… Przykro jest patrzeć na rodzinę, w której nie ma wsparcia. To, co zrobił ojciec Sehuna, wyrzucając go z domu i zostawiając na pastwę losu, własnego syna – to było potworne i nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek jakiegokolwiek bohatera tak bardzo nienawidziła. A nie, chwila. Jest jeszcze Jongin.
      Starałam się jak najbardziej odwlekać moment, w którym będę musiała wypowiedzieć się na temat Jongina, bo trudno mi w ogóle nazwać, co czuję w stosunku do niego. W tym momencie, po lekturze czternastego rozdziału, jest to tylko paląca, czysta nienawiść, żal i niedowierzanie, że mógł zrobić coś takiego. Jak zniszczyć życie komuś, kogo się kocha, poradnik by Kim Jongin. Założę się, że zostałby autorem roku.
      Próbowałam zrozumieć Jongina przez całe opowiadanie i wydaje mi się, że w końcu coś o nim zrozumiałam, coś bardzo ważnego, ale choćbym chciała, nie potrafię mu wybaczyć tego, co zrobił i co cały czas robił Sehunowi, na którym przecież mu zależy, którego kocha. Bo kocha go, prawda? Czuję, że tak, choć jest to jakiś chory rodzaj miłości, który każe mu niszczyć jej obiekt, odebrać mu wszystko bez mrugnięcia okiem. Coś mi mówi, że on nie jest do końca zły, że za tym kryje się jakieś głębsze wytłumaczenie, dlaczego jest taki i dlaczego tak się zachowuje. O czym mówiła Doyeon? „Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, Sehun mógłby być teraz na miejscu Luhana.” To jedno zdanie nie daje mi spokoju, analizowałam je tysiąc razy. Na miejscu Luhana. To by tłumaczyło, dlaczego Jongin przespał się z Sehunem, dlaczego cały czas wyżywa się na nim i jest na niego zły ale zdecydowanie NIE tłumaczy, dlaczego zniszczył mu życie. Nie wiem co o nim myśleć, Mana, jest dla mnie zagadką, której nie potrafię rozwiązać. Chcę wierzyć, że nie jest po prostu okrutny.
      Cały trójkąt Sekailu mnie fascynuje. Fascynuje mnie ich relacja, ich uczucia względem siebie. Dlaczego Lu jest z Kaiem, skoro kocha Sehuna? Dlaczego tak bardzo boi się z nim zerwać, a może po prostu nie chce? Czytając ostatnie rozdziały, też miałam wrażenie, że Luhan czasami zachowuje się jak dziwka, biegając od jednego do drugiego i tylko miesza w głowie biednemu Hunniemu, który już i tak jest tym wszystkim wystarczająco przytłoczony i zdezorientowany.
      No i wreszcie, rozdział czternasty. Nie spodziewałam się tego, Manuś, kompletnie, choć podświadomie wiedziałam, że nie może być cały czas dobrze. Na dodatek Twoja trochę przerażająca obietnica, że nie dla każdego skończy się dobrze, tylko podsyciła mój strach przed tym, co się wydarzy. No i BUM, stało się. Wszystko posypało się jak domek z kart. Nie wierzę, że Jongina było na to stać – to, że chciał skłócić Sehuna z resztą ekipy i wywalić go z zespołu, okej, w to mogę uwierzyć. Ale mieszanie się w relacje Hunniego z RODZINĄ? Serio, Jongin? SERIO? Tak nisko upadłeś i co z tego masz? No i jeszcze Luhan, Boże, Luhan, ODEZWIJ SIĘ, POWIEDZ IM, ŻE TO NIEPRAWDA, STAŃ PO STRONIE SEHUNA, JEŻELI GO FAKTYCZNIE KOCHASZ!!! Ughhh. No i Sehun. W tej chwili chcę go tylko przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, choć jednocześnie nie wiem jak będzie i boję się, ale też trzęsę się z niecierpliwości. Dziękuję Ci za to, że zdecydowałaś się dokończyć to opowiadanie, bo SH zasługuje na zakończenie, nieważne, czy dobre, czy nieco mniej dobre, czy też w ogóle niedobre. Cieszę się, że SH dostanie zakończenie i będę mocno Ci kibicować i trzymać kciuki, bo ze „zwykłego”, obyczajowego opowiadania stworzyłaś coś NIEZWYKŁEGO.

      Usuń
    2. Będę czekać na kolejne rozdziały tyle, ile będzie trzeba (choć w głębi duszy liczę na to, że nie dwa lata!!!). Kocham SH i kocham to, co to opowiadanie ze mną robi, nawet jeżeli niszczy mi nerwy. xD Szkoda, że jednak nie studiujesz psychologii, Manu, bo zdecydowanie przydałby mi się psycholog przez Twojego Wzgardliwego Hunniego. Jestem kłębkiem feelsów i nie wiem, co mam teraz zrobić ze swoim życiem, jakieś pomysły…?
      (A teraz, jeżeli pozwolisz i nie zabijesz mnie za ten nieskładny bełkot, który właśnie tu zaprezentowałam, to ja pójdę re-readnąć „Apple”, bo na to też miałam ochotę już od dawna!)
      Ślę tonę weny i motywacji,
      Aliss.

      Usuń
  2. Hej, soul!
    Czekałam na ten rozdział tyle czasu, a i tak nie mogłam się zabrać za skomentowanie go, za co bardzo Cię przepraszam. Chyba po prostu ta treść wcisnęła mnie w fotel i nie wiedziałam, co mam napisać. Swoją drogą - nadal nie mam bladego pojęcia. Jak skomentować coś, co jest czystą perełką blogosfery? Naprawdę, w dzisiejszych czasach, gdzie jest szał na wattpady i te inne, aż miło wejść na starego, dobrego blogspota i przeczytać coś od dawnych, zaufanych autorek. Dziękuję Ci za to!
    Pamiętam doskonale, że zawsze trzymałaś mnie w niepewności co do SH i nie chciałaś zdradzić, co będzie dalej, ale pewnego razu, gdy już myślałaś, że nie wrócisz do tego opowiadania, wygadałaś mi jakąś część. Nie przejmuj się, i tak już tego nie pamiętam, ale wiem, że pewnie nie będę stuprocentowo zadowolona z zakończenia, bo... kończy się jedno z moich ulubionych opowiadań? To tak, jakby Twoje dziecko już całkowicie dorosło i chciało Cię opuścić. Straszne. Nie wiem, jak się z tym pogodzę, zwłaszcza, że wiążę z SH tyle wspomnień, w tym samego początku naszej przyjaźni! ;_; Chyba się popłaczę.
    Sehun to jeden z tych, których albo się kocha, albo nienawidzi. Ewentualnie czasem tak pół na pół, chcesz otulić kocykiem albo dać w mordę, jak odwala jakieś dzikie akcje. I kurczę, aż dziwię się sama sobie, że w tym rozdziale ani razu nie chciałam go walnąć w łeb, żeby się opamiętał. 14 rozdział sprawił, że jedyne, o czym marzyłam, to owinięcie go jak burrito i schowanie do kieszeni przed tym całym dziadostwem, które go spotkało. Od śmierci babci, która była dla niego najważniejszą osobą i myślę, że nawet nie przesadzam, ujmując to w ten sposób, do całej sprawy z ojcem (kto tu jest homofobem, panie tato) i wyrzuceniem z zespołu. Ojca jeszcze przecierpiałam, bo dużo się słyszy o sytuacjach "MOJE DZIECKO NIE MOŻE BYĆ INNEJ ORIENTACJI NIŻ HETERO, GRAŻYNKA, ZAUFAJ MI, TO STUPROCENTOWY MĘŻCZYZNA", jakby bycie gejem ujmowało męskości, ja nie wiem... ale to, jak zachował się zespół.. już wiem, komu w tym rozdziale chciałabym dać w mordę. NO PRZEPRASZAM BARDZO, czy was wszystkich w tym garażu zupełnie popierdoliło? Zamiast wesprzeć rzekomego przyjaciela, to Wy co? I czy nikt naprawdę nie przejrzał tego sukinsyna Jongina? Naprawdę? LUHAN, o Tobie już nawet nie mówię, nie odzywaj się do mnie, skoro nawet dupy nie ruszyłeś i nie powiedziałeś słowa na obronę Sehuna, tylko stałeś jak ciołek po stronie Jongina. Horror. Mam nadzieję, że szybko ogarną tyłki i zrobią coś ze sobą (i znajomością z Sehunem), bo jak nie, to się tam przejdę. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię - na przykład będę mentalnie molestowała Ciebie, żebyś zrobiła Hunniemu happy end, bo sad ending - sad Hunnie - sad Hunnie - sad Hik. A chyba nie chcesz sad Hik?
    I TERAZ MI SIĘ PRZYPOMNIAŁO, ŻE TA MAŁPA JEDNA KAI ZDRADZAŁA LUHANA Z DOYEON. Chyba zapiszę się na karate, żeby rozwalać głowę wszystkim pacanom, którzy krzywdzą mi Hunniego. Czy Kai może wreszcie dostać swoją nauczkę, please.
    Liczę na to, że chociaż Sulli udowodni Sehunowi, że jest coś warty i pocieszy go, bo aaaa, jejku. SULLI, zrób coś, bo jak nie Ty, to kto?
    MANA, zrób coś, no proszę Cię. Nie pozwól Sehunowi cierpieć więcej, bo tyle, co on przeżył, to dawno nie czytałam o kimś z podobnym pakietem złych wydarzeń życiowych. Jest mi tak strasznie przykro z jego powodu, ale jestem też okropnie zła na jego skład, bo centralnie wbili mu nóż w plecy, w momencie, gdy on ich potrzebował najbardziej (śmierć babci + wyrzucenie z domu). A oni co? Wyrzucili go z zespołu. Idźcie wszyscy w cholerę, udławcie się jakąś kaczką, no.
    Tak naprawdę mam nadzieję, że Kai ma super wytłumaczenie na swoje zachowanie i na to, że zrujnował życie Sehunowi. Póki co jest dla mnie negatywnym bohaterem i nie wiem, czy nawet po tłumaczeniach będę w stanie mu wybaczyć. Za dużo złego zrobił, nawet jeśli to jakiś chory przejaw jego uczuć do Sehuna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje myśli są tak chaotyczne, jak ten komentarz i już sama nie wiem, co dokładnie mam skomentować i do czego się odnieść, bo czekam na kolejny rozdział, który pewnie mnie zmiecie (jak zwykle) i wtedy będzie jeszcze bliżej tego finału, którego nie chcę, ale jednocześnie chcę, żeby Hun przestał cierpieć. CO TY ZE MNĄ ROBISZ, SOULMATE. NO CO.
      Strasznie się cieszę, że jesteś na dobrej drodze do skończenia swojego dziecka, mimo że to moje ukochane dzieło, ale asdfjhll, jestem dumna!! Z tego, że wróciłaś do tego opowiadania i z tego, że kompletnie nie widać po tym rozdziale, jak długą przerwę miałaś. Phi, w ogóle nie widać, że miałaś jakąkolwiek przerwę. Jesteś naprawdę CUDOWNĄ autorką i życzę Ci dużodużo weny, będę wiernie czekała na rozdział (ale może nie za dwa lata kolejny, co? :C) i pamiętaj, że masz moją groźbę o mentalnym molestowaniu, jeśli Sehun będzie miał sad ending.
      Ściskam mocno i wysyłam wielkie HWAITING! ♥
      (jejku, mam taki sentyment do tego opowiadania i w ogóle tej strony, że patrzę na sam szablon i uśmiecham się jak głupia, bo tyle wspomnień od razu wraca. Scornful Hunnie to też takie moje dziecko, adoptowane co prawda, ale kochane równie mocno, co gdyby było własne i jak myślę o zakończeniu tej przygody Sehuna to zwyczajnie chce mi się beczeć. Jeśli ja tak czuję, to co musisz przeżywać Ty? Dlatego ściskam jeszcze mocniej, niż wyżej i przypominam, że Hik bardzo kocha swoją Manę) ♥

      Usuń