Od autorki: jeśli zawędrowałaś tu przez przypadek to wróć tutaj: <klik> , gdyż to jest kontynuacja znajdującego się tam opowiadania.
Obudziłem się rano z
niesamowitym bólem głowy. Zerknąłem na zegarek i widząc godzinę 5:25, opadłem
zrezygnowany na łóżko. Do mojej prawidłowej godziny wygrzebania się z kołdry
zostało jeszcze około półtorej godziny. Wiedziałem, że już nie dam rady zasnąć,
dlatego leżałem na plecach na materacu i wpatrywałem się tępo w sufit. Dla
świętego spokoju postanowiłem jednak spełnić żądanie Jongina i pójść do tej
przeklętej szkoły. Mogłem przynajmniej załatwić tym dwie sprawy – uspokoiłbym
nauczycieli i kolegów, a poza tym mama też byłaby zadowolona, że nareszcie
wyszedłem z pokoju. Po zobaczeniu wczoraj jej ogromnych łez spływających po
zaczerwienionym policzku, coś mnie tknęło. Nie potrafię tego opisać, jednakże
mam wrażenie, że coś się we mnie zmieniło. Poczułem się silniejszy, niż
kiedykolwiek wcześniej przez cały, miniony miesiąc.
Półtorej godziny zleciało mi
niebywale szybko, więc ubrawszy się, zjadłszy i zabrawszy plecak, ruszyłem w
stronę szkoły. Jak zazwyczaj pokonanie kilometrowego dystansu zajmuje mi 15
minut, tym razem do celu doszedłem w niecałe pół godziny. Nie miałem ochoty tam
być. Nie chciałem oglądać wszystkich tych radosnych twarzy, które z pewnością
po zobaczeniu mnie zmienią się na pełne szoku, a potem współczucia. Nie
potrzebowałem go. Było mi całkowicie zbędne. Najbardziej nienawidziłem go od
osób, które okazywały mi go najwięcej. A to dlatego, że byli to ludzie, którym
najbardziej zawadzał mój związek z Baekhyunem. To od nich najczęściej słyszałem
coś w stylu jak „pedały” , „pedzie”, „cioty”, i tym podobne. A ostatnimi czasy
to właśnie oni wysyłali mi najwięcej wiadomości z kondolencjami. Pierdoleni
hipokryci. Może uznali za swoją powinność zadośćuczynienie za wcześniejsze
wyzwiska? Szkoda, że w sposób, którym w największym stopniu gardziłem.
Przed szkołą nikogo nie było,
zapewne dlatego, że minęło już kilkanaście minut po dzwonku. Stojąc przed
drzwiami do klasy poczułem ścisk w żołądku. Nie chciałem tam wchodzić. Nie
chciałem widzieć się z tymi ludźmi. Nie zniosę ich widoku. Nie wytrzymam wśród
nich ze świadomością, że nie ma ze mną Baekhyuna. To on był jednym z powodów
mojego zwykłego optymizmu. To dzięki niemu byłem znany jako Happy Virus. Te
czasy jednak przeminęły. Wiem, że nie potrafię już być taki. Nie, kiedy
Baekhyun umarł.
Otworzyłem powoli drzwi i
wszedłszy do klasy z cichym „dzień dobry”, napotkałem na sobie zdziwione spojrzenia
trzydziestu młodych osób włącznie z nauczycielem, który stał na środku klasy z
szeroko otwartą buzią. Ignorując wpatrujących się we mnie przewiercającym na
wylot wzrokiem uczniów, skierowałem się w stronę ławki, gdzie siedział Jongin,
zajmując ostatnie, wolne miejsce. Chłopak nie odezwał się, tylko wykrzywił usta
w lekkim uśmiechu, po czym poklepawszy mnie przyjacielsko po ramieniu, wrócił
do przepisywania obliczeń z tablicy. Nauczyciel otrząsnął się i spojrzawszy na
mnie, kiwnął ledwo zauważalnie głową, a następnie kontynuował przerwany przeze
mnie wywód. Nadal nie zwracając uwagi na pozostałe osoby w mojej klasie,
wyjąłem zeszyt i podręcznik, zajmując się słuchaniem monologu matematyka.
Usłyszałem jeszcze zza pleców ciche „Fajnie, że wróciłeś, Yeollie”, po czym
uśmiechając się delikatnie na słowa Kyungsoo, zagłębiłem się w meandry radosnej
twórczości Pitagorasa.
Nie zdążyłem nawet wyjść z klasy,
kiedy na moją szyję rzuciła się Seohyun, szepcząc mi na ucho, jak bardzo
tęskniła. Zostałem jeszcze wyściskany przez TaeYeon, Hyeoyeon, SooYoung oraz
inne osoby płci żeńskiej należące do mojej klasy. Zdziwiłem się, jednak każdy
uścisk, którym obdarzyła mnie dana osoba, wydawał się szczery. Nie wyczułem w
nim ani krzty fałszu czy hipokryzji, czego tak szczerze najbardziej się
spodziewałem. W oczach tych wszystkich ludzi, który pokwapili się, aby
chociażby uścisnąć mi rękę czy poklepać po głowie, widziałem szczerość.
Niebotycznie wymowną szczerość, którą tak trudno ukryć. Nie wysilali się, aby mówić
mi jakieś bezsensowne słowa współczucia czy wyrażać swój żal. W pewnym sensie
udawali, że nic się nie stało. Że nikt nie umarł. Po prostu Chanyeol przez
pewien czas nie chodził do szkoły i wszystkim go brakowało. No, większości
osób, bo inni zachowywali się, jakbym w ogóle nie wrócił. Albo w ogóle nie
zniknął. Byli do mnie nastawieni tak obojętnie jak wcześniej.
- Dobra, skoro nikt nas nie
ogląda, to mogę to zrobić – powiedział Kyungsoo i zbliżywszy się, przytulił
mnie mocno. Objąłem go, czując jak ściska mnie jeszcze bardziej. Od tyłu
poczułem mocne ramiona Jongina. Chwilę tak staliśmy, a gdy chłopcy w końcu mnie
puścili, miałem wrażenie, jakby cały świat momentalnie nabrał sensu. Ot tak,
nagle. W ciągu miesiąca spędzonego w domu zapomniałem, jak to jest odczuwać
radość, szczęście, choćby coś innego niż smutek, przygnębienie czy tęsknotę.
Wczorajsza wizyta Jongina coś mi uświadomiła. Że trzeba żyć dalej. Kocham
Baekhyuna i z pewnością to się nie zmieni. Czas jednak pogodzić się z tym, że
go nie ma. Już go nie dotknę, nie zobaczę, nie usłyszę jego głosu. Ale muszę
żyć. On umarł, ale jego druga połówka musi istnieć.
Rozważałem samobójstwo. Nie
wyobrażałem sobie życia bez mojego Baekkie’go. Bez jego uśmiechniętej twarzy
codziennie rano. Bez jego ględzenia o tym, jak on to okropnie wygląda. Bez jego
ściągania na sprawdzianach. Bez nocy spędzonych w jego łóżku. Bez jego
bezgranicznej miłości, którą tak rzadko mi okazywał, ale którą umiałem
dostrzec.
Umierając, uwolniłbym się od
cierpienia. Zrobiłbym to samo, co mój ukochany – pozbawił się bólu i zmartwień
najprostszym sposobem – odbierając sobie życie. Jednak niszcząc jedno
cierpienie, rozpocząłbym lawinę mnóstwa kolejnych – mojej mamy, mojego taty,
mojej siostry, Jongina, Kyungsoo i innych, którzy w jakiś sposób byli mi
bliscy. Nie mogłem im tego zrobić. Nie taką metodą.
Uświadomiłem sobie, że Baekhyun
umarł. Po kilku tygodniach czekania na niego, w końcu zorientowałem się, że nie
przychodzi do mnie bez powodu. Nie dlatego, że bawi go moje staczanie się. Ale
dlatego, że Jongin mówił prawdę. Że Baekkie, mój Baekkie – umarł. Uzmysłowienie
sobie tego zajęło mi całą noc spędzoną przy muszli klozetowej, wyrzucając z
siebie wszystko to, czym ostatnio katowałem swój żołądek. Wraz z wymiocinami
wyrzuciłem z siebie całe szaleństwo i mękę. I to było najlepsze, co mogłem
zrobić podczas miesięcznego pobytu w domu.
Przekroczyłem bramę cmentarza,
niosąc w ręku bukiet czerwonych róż. Zbliżywszy się do miejsca, w którym
spoczywał Byun Baekhyun, przystanąłem zszokowany. Przed grobem zauważyłem osobę
o platynowoblond włosach, ze spuszczoną głową i trzymającą ręce złożone do
modlitwy.
Luhan.
Gdy mnie zobaczył, jego oczy
rozwarły się szeroko, jednak nie przerwał modlenia się, nadal poruszając
ustami. Położyłem bukiet na dość zaniedbanym grobie, obiecując sobie, że
przyjdę tu następnego dnia, aby posprzątać. Dołączyłem do Luhana, który, gdy
skończył, stał jeszcze chwilę w tej pozycji, a kiedy moje modły dobiegły końca,
rzucił plecak na mokrą trawę, po czym przytulił mnie mocno. Objąłem go, czując
jak jego ciało napina się pod moim dotykiem, jednakże nie zwolnił uścisku.
Wtuliłem głowę w jego ramię, nie zważając na to, że po moich policzkach
spływały słone łzy, wsiąkając w materiał dresowej bluzy Luhana.
Oooo jak słodko!!! *__*
OdpowiedzUsuńMnie pewnie na miejscu Chanyeola wkurzałoby takie pocieszanie. Wolałabym, żeby nikt nawet specjalnie nie zwracał uwagi, że nareszcie przyszłam. hahahha ale nie wiem jakbym się zachowała w sumie...
Jak przeczytałam tą końcówkę... LUHAN!
Tak wyobraziłam sobie, jak on go przytulił. *__*
Dobra... poprawił mi się humor trochę po tym zakończeniu, albo w sumie nie... bo przecież Baekhyun nie żyje!
Baekhyun...
OdpowiedzUsuńNie napisałaś dlaczego to zrobił.
Czy powód będzie opisany w choć jednym z zakończeń?
Chyba nie.
Chanyeol i to zakończenie mnie... zmiażdżyło.
Czuję, jakby moje serce zostało rozdarte na kawałki. Wiem, ze nie spodziewasz się takiej reakcji czytelniczki, po przecież w miarę dobrym zakończeniu. Bo Chan się już nie obwinia. Jest lepiej i wraca do żywych, a Bacon na pewno się z tego cieszy. Ja też się cieszę.
A mimo to serce krwawi najmocniej. Bo to zakończenie jest najbardziej życiowe. Tak, jak powinniśmy postępować po stracie osoby, którą kochamy...
Dlatego teraz mnie boli.
A nadal kocham.
AVA