środa, 16 października 2013

,,Apple" - zakończenie drugie

Od autorki: jeśli zawędrowałaś tu przez przypadek to wróć tutaj: <klik> , gdyż to jest kontynuacja znajdującego się tam opowiadania.




Obudziłem się rano z niesamowitym bólem głowy. Zerknąłem na zegarek i widząc godzinę 5:25, opadłem zrezygnowany na łóżko. Do mojej prawidłowej godziny wygrzebania się z kołdry zostało jeszcze około półtorej godziny. Wiedziałem, że już nie dam rady zasnąć, dlatego leżałem na plecach na materacu i wpatrywałem się tępo w sufit. Dla świętego spokoju postanowiłem jednak spełnić żądanie Jongina i pójść do tej przeklętej szkoły. Mogłem przynajmniej załatwić tym dwie sprawy – uspokoiłbym nauczycieli i kolegów, a poza tym mama też byłaby zadowolona, że nareszcie wyszedłem z pokoju. Po zobaczeniu wczoraj jej ogromnych łez spływających po zaczerwienionym policzku, coś mnie tknęło. Nie potrafię tego opisać, jednakże mam wrażenie, że coś się we mnie zmieniło. Poczułem się silniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej przez cały, miniony miesiąc.    
Półtorej godziny zleciało mi niebywale szybko, więc ubrawszy się, zjadłszy i zabrawszy plecak, ruszyłem w stronę szkoły. Jak zazwyczaj pokonanie kilometrowego dystansu zajmuje mi 15 minut, tym razem do celu doszedłem w niecałe pół godziny. Nie miałem ochoty tam być. Nie chciałem oglądać wszystkich tych radosnych twarzy, które z pewnością po zobaczeniu mnie zmienią się na pełne szoku, a potem współczucia. Nie potrzebowałem go. Było mi całkowicie zbędne. Najbardziej nienawidziłem go od osób, które okazywały mi go najwięcej. A to dlatego, że byli to ludzie, którym najbardziej zawadzał mój związek z Baekhyunem. To od nich najczęściej słyszałem coś w stylu jak „pedały” , „pedzie”, „cioty”, i tym podobne. A ostatnimi czasy to właśnie oni wysyłali mi najwięcej wiadomości z kondolencjami. Pierdoleni hipokryci. Może uznali za swoją powinność zadośćuczynienie za wcześniejsze wyzwiska? Szkoda, że w sposób, którym w największym stopniu gardziłem.
Przed szkołą nikogo nie było, zapewne dlatego, że minęło już kilkanaście minut po dzwonku. Stojąc przed drzwiami do klasy poczułem ścisk w żołądku. Nie chciałem tam wchodzić. Nie chciałem widzieć się z tymi ludźmi. Nie zniosę ich widoku. Nie wytrzymam wśród nich ze świadomością, że nie ma ze mną Baekhyuna. To on był jednym z powodów mojego zwykłego optymizmu. To dzięki niemu byłem znany jako Happy Virus. Te czasy jednak przeminęły. Wiem, że nie potrafię już być taki. Nie, kiedy Baekhyun umarł.
                Otworzyłem powoli drzwi i wszedłszy do klasy z cichym „dzień dobry”, napotkałem na sobie zdziwione spojrzenia trzydziestu młodych osób włącznie z nauczycielem, który stał na środku klasy z szeroko otwartą buzią. Ignorując wpatrujących się we mnie przewiercającym na wylot wzrokiem uczniów, skierowałem się w stronę ławki, gdzie siedział Jongin, zajmując ostatnie, wolne miejsce. Chłopak nie odezwał się, tylko wykrzywił usta w lekkim uśmiechu, po czym poklepawszy mnie przyjacielsko po ramieniu, wrócił do przepisywania obliczeń z tablicy. Nauczyciel otrząsnął się i spojrzawszy na mnie, kiwnął ledwo zauważalnie głową, a następnie kontynuował przerwany przeze mnie wywód. Nadal nie zwracając uwagi na pozostałe osoby w mojej klasie, wyjąłem zeszyt i podręcznik, zajmując się słuchaniem monologu matematyka. Usłyszałem jeszcze zza pleców ciche „Fajnie, że wróciłeś, Yeollie”, po czym uśmiechając się delikatnie na słowa Kyungsoo, zagłębiłem się w meandry radosnej twórczości Pitagorasa.
                Nie zdążyłem nawet wyjść z klasy, kiedy na moją szyję rzuciła się Seohyun, szepcząc mi na ucho, jak bardzo tęskniła. Zostałem jeszcze wyściskany przez TaeYeon, Hyeoyeon, SooYoung oraz inne osoby płci żeńskiej należące do mojej klasy. Zdziwiłem się, jednak każdy uścisk, którym obdarzyła mnie dana osoba, wydawał się szczery. Nie wyczułem w nim ani krzty fałszu czy hipokryzji, czego tak szczerze najbardziej się spodziewałem. W oczach tych wszystkich ludzi, który pokwapili się, aby chociażby uścisnąć mi rękę czy poklepać po głowie, widziałem szczerość. Niebotycznie wymowną szczerość, którą tak trudno ukryć. Nie wysilali się, aby mówić mi jakieś bezsensowne słowa współczucia czy wyrażać swój żal. W pewnym sensie udawali, że nic się nie stało. Że nikt nie umarł. Po prostu Chanyeol przez pewien czas nie chodził do szkoły i wszystkim go brakowało. No, większości osób, bo inni zachowywali się, jakbym w ogóle nie wrócił. Albo w ogóle nie zniknął. Byli do mnie nastawieni tak obojętnie jak wcześniej.

                - Dobra, skoro nikt nas nie ogląda, to mogę to zrobić – powiedział Kyungsoo i zbliżywszy się, przytulił mnie mocno. Objąłem go, czując jak ściska mnie jeszcze bardziej. Od tyłu poczułem mocne ramiona Jongina. Chwilę tak staliśmy, a gdy chłopcy w końcu mnie puścili, miałem wrażenie, jakby cały świat momentalnie nabrał sensu. Ot tak, nagle. W ciągu miesiąca spędzonego w domu zapomniałem, jak to jest odczuwać radość, szczęście, choćby coś innego niż smutek, przygnębienie czy tęsknotę. Wczorajsza wizyta Jongina coś mi uświadomiła. Że trzeba żyć dalej. Kocham Baekhyuna i z pewnością to się nie zmieni. Czas jednak pogodzić się z tym, że go nie ma. Już go nie dotknę, nie zobaczę, nie usłyszę jego głosu. Ale muszę żyć. On umarł, ale jego druga połówka musi istnieć.
                Rozważałem samobójstwo. Nie wyobrażałem sobie życia bez mojego Baekkie’go. Bez jego uśmiechniętej twarzy codziennie rano. Bez jego ględzenia o tym, jak on to okropnie wygląda. Bez jego ściągania na sprawdzianach. Bez nocy spędzonych w jego łóżku. Bez jego bezgranicznej miłości, którą tak rzadko mi okazywał, ale którą umiałem dostrzec.
                Umierając, uwolniłbym się od cierpienia. Zrobiłbym to samo, co mój ukochany – pozbawił się bólu i zmartwień najprostszym sposobem – odbierając sobie życie. Jednak niszcząc jedno cierpienie, rozpocząłbym lawinę mnóstwa kolejnych – mojej mamy, mojego taty, mojej siostry, Jongina, Kyungsoo i innych, którzy w jakiś sposób byli mi bliscy. Nie mogłem im tego zrobić. Nie taką metodą.
                Uświadomiłem sobie, że Baekhyun umarł. Po kilku tygodniach czekania na niego, w końcu zorientowałem się, że nie przychodzi do mnie bez powodu. Nie dlatego, że bawi go moje staczanie się. Ale dlatego, że Jongin mówił prawdę. Że Baekkie, mój Baekkie – umarł. Uzmysłowienie sobie tego zajęło mi całą noc spędzoną przy muszli klozetowej, wyrzucając z siebie wszystko to, czym ostatnio katowałem swój żołądek. Wraz z wymiocinami wyrzuciłem z siebie całe szaleństwo i mękę. I to było najlepsze, co mogłem zrobić podczas miesięcznego pobytu w domu.

Przekroczyłem bramę cmentarza, niosąc w ręku bukiet czerwonych róż. Zbliżywszy się do miejsca, w którym spoczywał Byun Baekhyun, przystanąłem zszokowany. Przed grobem zauważyłem osobę o platynowoblond włosach, ze spuszczoną głową i trzymającą ręce złożone do modlitwy.
Luhan.

                Gdy mnie zobaczył, jego oczy rozwarły się szeroko, jednak nie przerwał modlenia się, nadal poruszając ustami. Położyłem bukiet na dość zaniedbanym grobie, obiecując sobie, że przyjdę tu następnego dnia, aby posprzątać. Dołączyłem do Luhana, który, gdy skończył, stał jeszcze chwilę w tej pozycji, a kiedy moje modły dobiegły końca, rzucił plecak na mokrą trawę, po czym przytulił mnie mocno. Objąłem go, czując jak jego ciało napina się pod moim dotykiem, jednakże nie zwolnił uścisku. Wtuliłem głowę w jego ramię, nie zważając na to, że po moich policzkach spływały słone łzy, wsiąkając w materiał dresowej bluzy Luhana.

2 komentarze:

  1. Oooo jak słodko!!! *__*
    Mnie pewnie na miejscu Chanyeola wkurzałoby takie pocieszanie. Wolałabym, żeby nikt nawet specjalnie nie zwracał uwagi, że nareszcie przyszłam. hahahha ale nie wiem jakbym się zachowała w sumie...
    Jak przeczytałam tą końcówkę... LUHAN!
    Tak wyobraziłam sobie, jak on go przytulił. *__*
    Dobra... poprawił mi się humor trochę po tym zakończeniu, albo w sumie nie... bo przecież Baekhyun nie żyje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Baekhyun...
    Nie napisałaś dlaczego to zrobił.
    Czy powód będzie opisany w choć jednym z zakończeń?
    Chyba nie.
    Chanyeol i to zakończenie mnie... zmiażdżyło.
    Czuję, jakby moje serce zostało rozdarte na kawałki. Wiem, ze nie spodziewasz się takiej reakcji czytelniczki, po przecież w miarę dobrym zakończeniu. Bo Chan się już nie obwinia. Jest lepiej i wraca do żywych, a Bacon na pewno się z tego cieszy. Ja też się cieszę.
    A mimo to serce krwawi najmocniej. Bo to zakończenie jest najbardziej życiowe. Tak, jak powinniśmy postępować po stracie osoby, którą kochamy...
    Dlatego teraz mnie boli.
    A nadal kocham.
    AVA

    OdpowiedzUsuń