środa, 16 października 2013

,,Apple" - zakończenie czwarte

Od autorki: jeśli zawędrowałaś tu przez przypadek to wróć tutaj: <klik> , gdyż to jest kontynuacja znajdującego się tam opowiadania.




Godzina ósma. Dziesiąta. Trzynasta. Szesnasta. Osiemnasta.
                Gdyby o godzinie dziewiętnastej trzydzieści do mojego pokoju nie wpadł Jongin, z całą pewnością leżałbym w łóżku kolejne kilka albo nawet kilkanaście godzin.
                - Wstawaj, leniu, idziemy - zarządził. Ton jego głosu był całkowicie poważny, natomiast twarz nie wyrażała żadnych emocji, kiedy chłopak zdarł ze mnie kołdrę i nie zważając na moje ciche protesty, rzucił we mnie najbliżej leżącymi ubraniami. Wpatrywałem się w nie znużonym i zdziwionym wzrokiem, nie rozumiejąc do końca zamiarów Jongina.
                - Czego chcesz? - spytałem, próbując przyjąć na twarz groźną minę, jednak nie wyszło mi, na co chłopak tylko się zaśmiał i ruchem ręki ponaglił mnie, abym wciągał na siebie ciuchy.
                - Uprzedzałem cię wczoraj - przyjdziesz do szkoły, będzie w porządku, nie przyjdziesz - zrobię ci takie piekło, że twoim jedynym marzeniem stanie się całowanie mnie w stopy, błagając o wybaczenie twoich niegodziwych występków - odpowiedział, obserwując mnie uważnie, kiedy ślamazarnie ubierałem na siebie coraz to kolejne rzeczy.
                - Dobra, wyłaź - Wypchnął mnie z pokoju, zamykając z trzaskiem za sobą drzwi i nakazawszy mi włożenie butów, otworzył na oścież drzwi wejściowe.
                - Co ty robisz? - spytałem, kiedy już całkiem odzyskałem kontrolę nad moim sponiewieranym ciałem i w pełni uprzytomniłem sobie, do czego Jongin tak naprawdę mnie zmusił.
                - Zabieram cię na imprezę - oznajmił z uśmiechem, na powrót stając się rozrywkowym i optymistycznym Jonginem.
                - Co? - zapytałem z niedowierzaniem, otwierając szeroko oczy.
                - Właśnie to - odpowiedział chłopak, szczerząc się. - Idziemy na imprezę. Co prawda, nigdy tam nie byłem, ale podobno jest zajebiście, a tobie przyda się odrobina rozrywki - dodał.
                Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Serio? Naprawdę Jongin chciał zabrać mnie na jakąś głupią dyskotekę? Po tym wszystkim, co przeżyłem, on myśli tylko o zabawie?
                - Nigdzie, kurwa, nie idę! - wrzasnąłem, na co usta chłopaka rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
                - Brawo, przypomniałeś sobie, jak przeklinać, gratulacje! Coraz lepiej z tobą, kolego - powiedział i poklepał mnie po ramieniu. - No nie daj się prosić. Będzie fajnie. Obiecuję ci, że nie pożałujesz - stwierdził, a gdy niechętnie i z rezygnacją pokiwałem głową, wypchnął mnie z domu, a mnie pozostało tylko podążyć za nim do miejsca, które w moim obecnym stanie nie było zbyt pożądane przez mój rozszarpany zbędnymi myślami umysł.
                Pierwszym, co odczułem w największym stopniu wchodząc do budynku, gdzie odbywała się dyskoteka, była niesamowita duszność oraz odór potu i rozlanego alkoholu. Nie miałem ochoty tam przebywać. Nie teraz. Nie w takich okolicznościach. Nie po tym. Wiem, że Jongin chciał dla mnie jak najlepiej i w pewien sposób doceniałem to. W końcu sam z upływem czasu zaczynałem mieć dość siebie, swojego załamania, nałogu i łudzenia się wymyślnymi i absurdalnymi kłamstwami. Jednak z drugiej strony nie mogłem wybaczyć mu tego, że plan mojego podnoszenia się i powrotu do normalności rozpoczął od tak gwałtownego czynu, jakim jest zabranie mnie na debilną dyskotekę. Jak, według niego, miałem się dobrze bawić, skoro moją głowę atakowały liczne wspomnienia. Moimi myślami zawładnął Baekhyun i za nic nie chciał ustąpić. Swego czasu nawet lubiłem chodzić na imprezy. Jednak na każdej towarzyszył mi Bacon. Dlatego teraz, gdy nie ma go przy mnie, czuję, jakbym utracił jakąś cząstkę siebie. I nawet na czymś takim jak impreza, nie mógł bez niego normalnie funkcjonować.
                Rozglądałem się dookoła z nadzieją, że w pobliżu nie ma Jongina, co pozwoliłoby mi ukradkiem wymknąć się z budynku i wrócić do zaciszu domowego zakątka. Moje modły nie zostały jednak wysłuchane, gdyż chłopak, mimo sporej odległości, jaka nas dzieliła, nie spuszczał przenikliwego wzroku z mojej biednej i osaczonej osoby. W takiej sytuacji pozostało mi jedynie sprawianie wrażenia dobrze bawiącego się osobnika, więc zacząłem podrygiwać w miejscu, próbując dopasować moje niezgrabne ruchy do puszczonej w tle muzyki.
                Nie wiem, czy to przez moją wewnętrzną tęsknotę, potrzebę ujrzenia go czy po prostu wariacji mojej szalonej wyobraźni, ale w pewnym momencie kawałek dalej ode mnie, przy barze, zauważyłem blondyna, lekko uśmiechającego się, ale również błądzącego zdezorientowanym wzrokiem po zgromadzonych wokół osobach. Baekhyun.
                Z niedowierzaniem, pchany jakąś tajemniczą siłą, automatycznie skierowałem się w stronę chłopaka. Wiedziałem, że to nie Baekhyun. Mimo mojego wcześniejszego i fałszywego przekonania o tym, że on dalej żyje, byłem całkowicie pewien, że to nie on. Zaistniałą sytuację można wyjaśnić tylko na dwa sposoby - albo ten chłopak jest do mojego nieżyjącego ukochanego cholernie podobny, albo to mi się tylko śni. Postanowiłem jednak zaryzykować.
                Powoli przysiadłem się do niego. Na początku nie zwrócił na mnie uwagi, dopiero po kilku minutach spojrzał na mnie, jego twarz była jednak nadal przyozdobiona jedynie lekkim uśmiechem.
                - Pierwszy raz tutaj? - spytał, na co pokiwałem delikatnie głową. Jego głos... jakby nie liczyć lekkiej chrypki i zbyt cichego tonu, był identyczny jak ten należący do Baekhyuna.
                - Przyszedłeś sam? - zadał kolejne pytanie.
                - Nie, z przyjacielem - odpowiedziałem, wpatrując się w jego przeszywające mnie na wylot oczy. - Ale on jest zbyt rozrywkowy, żeby siedzieć z takim mułem jak ja - dodałem, na co blondyn zaśmiał się.
                - Aż tak źle?
                Wzruszyłem ramionami.
                - Od jakiegoś czasu nie lubię wychodzić z domu, a tym bardziej spotykać się z ludźmi, więc oduczyłem się dobrze bawić na imprezach - odparłem. Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem.
                Rozmowa stopniowo rozwijała się, a ja zorientowałem się, że bardzo dobrze gada mi się z tym randomowym chłopakiem, którego imienia nawet nie znałem. Nie było mi to potrzebne. Podejrzewałem, że po zakończeniu imprezy i tak już nigdy go nie spotkam, więc nawet nie pytałem go o imię. Najważniejsze było to, że po prostu z nim gadałem, zapominając o bólu, mimo że mój rozmówca był tak podobny do przyczyny mojego cierpienia. Chyba że był on tylko wymysłem mojej wyobraźni.
                Po kilkudziesięciu minutach rozmowy postanowiliśmy oddalić się w jakieś bardziej ustronne miejsce, aby nie przeszkadzali nam tłoczący się przy barze ludzie, a także huk pochodzący z głośników. W recepcji hotelu, gdzie dyskoteka się odbywała, wynajęliśmy malutki pokój, gdzie spokojnie moglibyśmy kontynuować pogawędkę. Pokój naprawdę był bardzo mały, jednoosobowy, w którym znajdowało się jedynie łóżko i niewielkich rozmiarów szafa. Usiedliśmy na posłaniu, po czym blondyn ponownie zaczął wypytywać mnie o różnorakie rzeczy. To dziwne, ale przy nim wyjątkowo rozwiązywał mi się język. Po kilku godzinach rozmowy ten nieznajomy (jeśli przyjmiemy, że to nie wytwór mojej wyobraźni) chłopak wiedział już o mnie praktycznie wszystko. Wyjawiłem mu mnóstwo faktów z mojego życia, włączając w to także informację o śmierci Baekhyuna. Blondyn słuchał moich słów z uwagą, nie przerywał, jednak reagował na nie dosyć beznamiętnie, jakby już o wszystkim wiedział. On sam jednak nie powiedział mi o sobie zbyt dużo. To bardziej ja gadałem, on słuchał, a gdy zapytałem go o coś z jego życia, odpowiadał skrótowo, nawet z niechęcią. Przypomniał mi tym moje rozmowy z Baek`iem. On wiedział o mnie o wszystko, ja o nim bardzo mało.
                Mijały godziny, a ja i randomowy chłopak nadal siedzieliśmy w tym zielonym pokoju. Jongin kilka razy do mnie dzwonił, ale ignorowałem to. Jemu nie mogłem się wyżalić, mimo że był moim bliskim przyjacielem. Natomiast przy blondynie czułem wewnętrzną potrzebę wyrzucenia z siebie tego, co mnie męczy.
                Gdy zobaczyłem na zegarku godzinę trzecią w nocy, postanowiłem już nie wracać do domu, ale zostać w hotelu. Blondyn zrobił to samo. Uznaliśmy, że nie ma sensu, aby wynajmował kolejny pokój, skoro za ten zapłaciliśmy razem, dlatego umościliśmy się na jednym łóżku.
                Nie wiem, czy to przez to, że byłem spragniony jakiegoś bliższego kontaktu czy po prostu wpłynęły na nas okoliczności, ale po chwili leżeliśmy na łóżku całkowicie nadzy.
                Noc spędzona przy boku blondyna była jedną z lepszych, jakie przeżyłem, może dlatego, że tak bardzo przypominała mi te z Baekhyunem.
                Wewnątrz mnie kłębiło się mnóstwo emocji. Z jednej strony była to radość, zadowolenie i ulga. Z drugiej jednak miałem wrażenie, jakbym tym, co robię, zdradzał Baekhyuna. Już kiedyś to zrobiłem, z Luhanem. I do tego czasu nie mogę sobie tego wybaczyć. Aczkolwiek teraz Bacona już nie ma. Nie mogę go zdradzić, bo już z nim nie jestem. Dlatego w stosunek z blondynem zaangażowałem się całym sobą.

Obudziłem się rano nagi, zmęczony i z niemiłosiernie bolącą głową.
                Miałem cholernie pojebany sen. Śniło mi się, że Jongin jakimś sposobem wyciągnął mnie z domu i zabrał mnie na debilną imprezę, gdzie spotkałem Baekhyuna, z którym potem uprawiałem seks.
                Co, kurwa? Nawet moja wyobraźnia odzwierciedla moje ukryte i erotyczne pragnienia.
                Uchyliłem powoli powieki i moim oczom ukazał się zielony pokój, w którym nigdy nie byłem. Zamrugałem kilka razy, myśląc, że nadal śpię, jednak gdy dziwny widok nie znikał, zdziwiłem się. Nawet nie wiedziałem, gdzie jestem, a wydawało mi się, że nic nie piłem.
                Potrząsnąłem lekko głową, próbując jakoś doprowadzić się do normalnego stanu. Wyciągnąłem ręce, aby się rozciągnąć, natrafiły one jednak na pewien opór. Powoli obróciłem się i zobaczyłem przed sobą śpiącego Baekhyuna.
                Kurwa. Co?
                Wyskoczyłem z łóżka momentalnie uświadamiając sobie, że to wszystko to jednak nie był sen. To była pojebana rzeczywistość. Pieprzyłem się z jakimś „nieznajomym" chłopakiem. Dlaczego teraz jestem tak bardzo pewny, że to Byun, skoro wcześniej tego tak nie odebrałem?
                W przypływie energii ubrałem się i łamiąc moją niepisaną zasadę nie zaglądania w osobiste rzeczy dopiero co poznanych osób, znalazłem portfel blondyna. Drżącymi rękoma wyciągnąłem z niego dowód osobisty, a rezultat moich poszukiwań wywołał u mnie radość, ulgę, przerażenie i złość zarazem.
                Byun Baekhyun. Urodzony 06.05.1992 r.
                Na środku karty widniała prawie niezauważalna rysa. Ślad po tym, jak przez przypadek przejechałem po niej nożyczkami.
                To tłumaczyłoby, dlaczego blondyn tak bardzo przypominał mi Baeka. Dlaczego tak dobrze mi się z nim rozmawiało i czemu wyjawiłem mu tak dużo rzeczy. Dlaczego on nie chciał powiedzieć mi nic o sobie i czemu się nie przedstawił. Dlaczego podczas kochania się z nim, czułem się tak niesamowicie, jak za pierwszym razem z Baekkiem.
                Bo to był on.
                - Baekhyun - wyszeptałem, na co śpiący chłopak otworzył powoli oczy, a gdy zobaczył, co trzymam w dłoni, rozwarł je jeszcze szerzej, wstając jak oparzony z łóżka.
                - Chanyeol... - powiedział cicho i podszedł do mnie, jednak odsunąłem się. To, że znał moje imię jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że miałem rację.
                - Możesz mi powiedzieć, o co tu, kurwa, chodzi? - spytałem. Baekhyun usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Gdybym jeszcze posiadał jakieś pozytywne uczucia, zapewne podszedłbym do niego, przytulił jego drżące ciało i powiedział, że wszystko jest w porządku. W końcu był moim chłopakiem. No właśnie... Był? Czy jest? Skoro żyje, to znaczy, że nadal jesteśmy razem?
                W pewnym sensie czułem się oszukany. Na pewno byłem bardzo zaskoczony, w końcu to niecodzienne, aby obudzić się rano w łóżku z osobą, która miesiąc temu na twoich oczach została pochowana. Czułem też zdezorientowanie. Jak to w ogóle możliwe? Przecież wyraźnie widziałem martwego, leżącego w trumnie Baekhyuna. Wszyscy widzieli. Przecież mi się to nie przyśniło! A może jednak… Teraz już sam nie wiedziałem, co tak naprawdę jest rzeczywistością, a co tylko snem.
                - Nie udawaj takiej pierdolonej ofiary, tylko wytłumacz mi, co tu się w ogóle dzieje - wycedziłem nieco zdziwiony tonem swojego głosu, na co Baekhyun podniósł wzrok i spojrzał na mnie smutno.
                Od razu pomyślałem, że ktoś zrobił sobie ze mnie żarty. Momentalnie poczułem bezbrzeżną wściekłość. Byłem pewien, że wszyscy - moi rodzice, ludzie ze szkoły, Jongin, Kyungsoo, Yura, wszyscy wiedzieli o tym, że śmierć Baekhyuna była upozorowana. Że każda znana mi osoba była zaangażowana w to chore przedstawienie, tylko nie ja.
                Byun chyba zauważył moją rozwścieczoną minę, dlatego wstał i ponownie przybliżywszy się do mnie, powiedział:
                - To nie tak, jak myślisz, Chanyeol!
                Spojrzałem na niego.
                - To jak? Masz jakąś inną wymówkę na to, że żyjesz, mimo że umarłeś, jak nie to, że jest to tylko jakiś pojebany żart? - spytałem, zaciskając dłonie w pięści.
                Baekhyun westchnął.
                - Wszystko ci wyjaśnię, tylko proszę, uspokój się - poprosił. Jego głos miał tak błagalny wydźwięk, że mimowolnie odetchnąłem i usiadłem na łóżku, pokazując blondynowi, że może mówić.
                - Po pierwsze - tylko ty wiesz, że tak naprawdę jestem żywy - odparł. Nie zareagowałem na to w żaden sposób, więc kontynuował - I w sumie jeszcze trzy osoby, ale u nich to akurat było konieczne - uśmiechnął się lekko. - Grabarze - dopowiedział. - Wszyscy inni, czyli moi rodzice, twoi rodzice, Jongin, Kyungsoo i pozostali, którzy mnie znają nadal myślą, że jestem martwy i leżę sobie spokojnie pod ziemią, a moja duszyczka egzystuje sobie radośnie w niebie - na chwilę przerwał.
                - Wiesz, że to jeszcze nic nie tłumaczy, prawda? - spytałem, na co Baek pokiwał głową.
                - To nie jest takie łatwe... mówić ci o tym wszystkim... - wyszeptał.
                - Zdążyłem to zauważyć. Nigdy mi o niczym nie mówiłeś - powiedziałem oskarżycielskim tonem.
                - Bo wszystko, o czym miałbym ci, mówić sprowadza się do tego jednego, a tutaj akurat obowiązywała mnie zasada absolutnego milczenia - odpowiedział. Jego ciało drżało. - Ale skoro oficjalnie jestem martwy, to tobie mogę o tym powiedzieć, w końcu akurat ty powinieneś o tym wiedzieć.
                Wpatrywałem się w niego z wyczekiwaniem.
                - Chodzi o to, że… ja… Byłem członkiem mafii, Chanyeol - odparł. Oznajmił mi to tak beznamiętnie, że na początku nie do końca zdałem sobie sprawę ze znaczenia wypowiedzianego przez niego zdania.  - Takiej zwykłej w sumie... Nie byliśmy mordercami, chociaż niektórzy członkowie mają na sumieniu kilku ludzi. Ja nie, wtedy nie mógłbym sobie pozwolić na zabicie kogokolwiek. W każdym razie... głownie zajmowaliśmy się kradzieżą i handlem narkotykami. Nie pytaj mnie, jak się znalazłem w tym gangu, bo to jest tak absurdalne, że mi samemu chce się śmiać, jak o tym myślę. Z biegiem czasu nasza mafia zamiast się rozwijać, coraz bardziej podupadała. Co prawda, byliśmy bardzo zgrani i co najważniejsze - dobrze się ukrywaliśmy. Ani razu nie byliśmy poszukiwani przez policję. Jasne, dużo osób wiedziało o tym, że Dark Apple istnieje, ale nikt nie wiedział, kto do tej mafii należy, czym się zajmujemy ani gdzie znajduje się nasza siedziba. Jednak w naszej grupie robiło się coraz bardziej chaotycznie. Kłóciliśmy się. Nie przygotowywaliśmy żadnych akcji. Traciliśmy klientów. W końcu jeden z nas odszedł. To był cholerny cios zważając na to, że chłopak zajmował dość wysoką pozycję w gangu. Też chciałem odejść. Miałem dość ciągłego ukrywania się, kłamstw, życia na dwa fronty i oszukiwania samego siebie. Jednak nie pozwolili mi. Powiedzieli, że dwie osoby to za dużo. Wywiązała się awantura. Zaczęliśmy się wyzywać i bić. Wtedy po raz pierwszy kogoś zabiłem... W przypływie wściekłości zraniłem śmiertelnie szefa Dark Apple. Pozostali chcieli się zemścić i odebrać życie również mi. Jednak uciekłem. Nie mogłem pozwolić sobie na powrót do domu. Nie w takiej sytuacji. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby cokolwiek stało się rodzicom, bratu... tobie... Dlatego upozorowałem własną śmierć. Dogadałem się z miejscowymi grabarzami, musiałem im nieźle zapłacić, żeby trzymali język za zębami. Postarałem się także, aby Dark Apple się o tym dowiedziało. Dzięki temu, że wszyscy myśleli, że umarłem, ja i moi bliscy byliśmy bezpieczni.
                - Chciałem wyjechać. Zacząć nowe życie gdzieś indziej, przyjąć nowe imię, ewentualnie zrobić sobie jakąś operację plastyczną... Ale nie mogłem. Pragnąłem jeszcze raz, ostatni, cię zobaczyć. Dlatego błąkałem się bez celu po mieście, z nadzieją, że nikt z mafii mnie nie zobaczy i że uda mi się spotkać ciebie. I w końcu dziwnym trafem znaleźliśmy się na tej samej imprezie. Wiedziałem, że nikt z moich znajomych tam nie chodzi, dlatego zdziwiłem się, że zobaczyłem tam akurat ciebie. Jednak byłem szczęśliwy, że w końcu moje marzenie się spełniło, ale musiałem grać. Nie chciałem, abyś mnie poznał. Wystarczyło mi tylko, że znów cię widzę, słyszę twój głos, nie podejrzewałem, że z każdą kolejną minutą zajdziemy tak daleko... Jednak jestem szczęśliwy.
                - Co teraz zrobisz? - spytałem, wpatrując się beznamiętnie w Baekhyuna. Chłopak wzruszył ramionami.
                - Nie wiem. Pewnie zrobię to, co miałem w zamiarze od samego początku - wyjadę - odpowiedział. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
                - Wyjedziesz? Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś, chcesz wyjechać? - zapytałem. Poczułem zbierające się w kącikach oczu łzy.
                - Nawet nie wiesz, jak chujowo się czuję... - odpowiedział smutno. - Bo zabiciu człowieka nie miałem tak ogromnych wyrzutów sumienia, jak mam teraz… - dodał.
                Po moich policzkach spłynęły łzy.
                - Channie… - wyszeptał Baekhyun, po czym klęknął przede mną i chwycił mnie za rękę. - Wybacz mi.
                Dwa słowa. Błagalny ton głosu Bacona. Jego usta przyłożone do mojej dłoni. Byłem gotów wybaczyć Baekhyunowi. Zapomnieć o tym, co przez ostatni miesiąc przeżywałem. Powrócić do prowizorycznej normalności ze świadomością, że miłość mojego życia nadal żyje. Znów mogłem stać się prawdziwym, wesołym Chanyeolem, zarażającym wszystkich naokoło uśmiechem.
                Dwa pukania do drzwi. Dwa słowa.
                - Proszę, proszę, kogo my tu mamy.
                W drzwiach stanął wysoki, barczysty mężczyzna w czarnym stroju i szyderstwie wypisanym na twarzy. W jednej ręce trzymał pistolet, natomiast drugą, raz po raz podrzucał do góry ciemne jak słoma jabłko.

                To, co działo się później, rozwiązywało wszystkie problemy. 

2 komentarze:

  1. Ja nie mogę! Po co ta straszna końcówka? Po co?
    On ich zastrzelił? Przekupili go? Zostawił ich w spokoju? Co się stało?!
    Domyśliłam się w sumie, że to będzie to dobre zakończenie - i jest moje ulubione! Baekhyun żyje i jest z Chanyeolem - znaczy mam nadzieje, że żyją, bo po tej końcówce pewna nie jestem.
    Nie dziwie się Bakusiowi, że chciał odejść z tej mafi - jednak jestem ciekawa jak on się tam znalazł. W sumie jak czytałam o jego upozorowanej śmierci, to myślałam, że Baekhyun po prostu współpracował z policją i z ich pomocą upozorował swoją śmierć.

    Powiem tyle - że w tym opowiadaniu po prostu kocham ten motyw z jabłkiem. Nie dziwie się, że dałaś taki tytuł opowiadania, bo jakoś fajnie wplotłaś to w fabułę. Nazwa mafii, ulubiony owoc Baekhyuna, to jak zrzucił jabłko ze skały wszystko było fajne. A i... chciałabym mieć takiego kumpla, jakim jest Kai w twoim opowiadaniu. AHHAHAH nie byłoby nudno!

    Jeszcze raz weny - i czekam na kolejny rozdział Scornful Hunnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mafia...
    I kolejne smutne zakończenie, prawda.
    I te jabłka...
    Mają chyba jakieś dogłębne znaczenie, prawda?
    Takie... podwójne dno, czy coś.
    Lub może to ja mam już jakieś urojenia.
    Tym razem jestem po prostu zaskoczona.
    Dziękuję.
    AVA

    OdpowiedzUsuń